Łukasz Rygało: Fajter na szopingu

Ileś tam słów, kilkaset lub kilka tysięcy znaków. Proste konstrukcje, czytelne komunikaty, raczej bez zdań podrzędnie złożonych. Słowa powszechnie znane, zrozumiałe dla wszystkich. Raczej bez odwołań do literatury. Każda redakcja ma jakieś swoje standardy, jakieś normy i wymagania – nie dlatego, że chce kształtować czytelnika. To właśnie czytelnik wpłynął na język mediów: ma być dla niego zrozumiały. Dla każdego, kto potrafi składać wyrazy z literek.

No dobra, może trochę przesadziłem – można próbować nawiązywać do Szekspira, bo wszystkim wydaje się, że znają choćby „Romea i Julię”. Co z tego, że z musicalu czy uwspółcześnionej ekranizacji? W końcu każdy wie, o co chodzi – no nie? Można też spróbować językowych łamańców, choćby w takim jak ten felietonie, bo w końcu nikt poza najbliższą rodziną autora takich tekstów nie czyta, a i to tylko z litości. Tak czy inaczej – język nam ubożeje, biedaczek. Dobrze, że jeszcze nikt nam alfabetu nie wywałaszył i że mamy te wszystkie ą, ś, ć… Przecież w końcu w SMS-ach nikt chyba tego nie używa i da się żyć! „Mezny badz, chron pulk swoj i szesc flag” – można? Można!

Ja wiem, ja rozumiem – mamy też w końcu nowe słowa, przybywa ich systematycznie: interfejs, fejm, dżender, lejaut, fejspalm, hejter, szoping, fajter, iwent i takie tam różne… Nie ma co narzekać, światowa sytuacja! W dodatku wymiana lingwistyczna zachowała swoistą równowagę, bo ponoć nawet w Londynie cockneye włączyli do swojej gwary polskie przekleństwa, bo im soczyściej brzmią. Nie słyszałem, ale marzę o tym, to musi być wstrząsające przeżycie! Chociaż… Rodowici prażanie też pewnie ochoczo używają obcego słówka na „f” i nikt z tego sensacji nie robi. No i jeszcze kobiety – one ratują polszczyznę! W miejsce każdego wychodzącego z użycia słowa mają trzy nowe – wszystkie to nazwy kolorów. Mężczyznom wystarczą trzy…

Żarty żartami, ale ubożeje nam język, coraz więcej słów trafia do lamusa, by nigdy już ich nikt stamtąd na światło dzienne nie wydobył. Mdło się robi i bezbarwnie… Jeszcze sto lat temu można było przeczytać: Starania przedstawicieli ochotniczej straży ogniowej w Wołominie pod Warszawą o pozwolenie na zabawę z loteryą fantową na rzecz tej instytucyi odniosły skutek pożądany dopiero na samym schyłku sezonu. Wobec tego oczekiwana całe lato zabawa ta odbędzie się w nadchodzącą niedzielę, w lasku obok stacyi kolejowej. Fantów już wpłynęło mnóstwo (…) Nas też wkrótce czeka podobna „loterya” – dla podatników, ale tym razem już bez konkursu na hasło promujące miasto.

To wyzwanie było ponad siły mieszkańców.