Łukasz Rygało: Galeria w hucie

Z zewnątrz nie wygląda to dobrze: wybite okna, odpadający tynk, chaszcze zarastające cały teren. Na elewacji kilka barwnych, wzorzystych rysunków i napisów wykonanych sprayem. Marna wizytówka, a chyba głównie to zwraca uwagę pasażerów pociągów przejeżdżających przez Wołomin: resztki huty, która niegdyś żywiła pół miasta. Nie zastanawiam się długo – jest zimno, trochę wieje, nie mam zbyt wiele czasu. Wchodzę przez wyszczerbione, betonowe ogrodzenie. Szkło chrzęści pod butami.

Wszystkie drzwi zniknęły, nie ma żadnych problemów z dostaniem się do wnętrza wielkiego budynku. Mimo zalegających pod ścianami kupek gruzu odnoszę wrażenie, że ktoś tu usiłował sprzątać, i to nie raz. Przypominają mi się znalezione w internecie krótkie filmiki z akrobatycznymi popisami rowerzystów – to pewnie oni uprzątnęli większe pomieszczenia, żeby bezpiecznie doskonalić tu swoje popisowe triki. Na ścianach coraz więcej graffiti – niektóre marne, ewidentnie pierwsze próby przeniesienia pomysłów z zeszytu na ścianę. Inne całkiem niezłe, kilka znakomitych – choćby starannie wykonany na przygotowanej wcześniej ścianie rysunek skorpiona i rekina. Ktoś ma talent. Nie widzę podpisu. Zastanawiam się, czy wśród autorów tych prac są ludzie, z którymi przeprowadzałem jeden ze swoich pierwszych prasowych wywiadów kilkanaście lat temu…

Przede mną jeszcze trzy piętra otwartej przestrzeni – wcale nie jest tu cieplej, wydaje się, że nawet mocniej wieje. Ktoś rozłożył spory płat wykładziny podłogowej, może ćwiczą tu break dance? Nie widzę śladów demolki, alkoholowych libacji, wulgaryzmów na ścianach – tego spodziewało się kilkoro moich znajomych, kiedy mówiłem o starych budynkach huty. To raczej miejsce ćwiczeń, pracownia, w pewien sposób zadbana i dopilnowana przez małą, wykorzystującą je ?na dziko? społeczność. Ciekawe, czy dałoby się zrobić to legalnie? Trzeba włożyć trochę pracy, usunąć nieco gruzu, może usunąć resztki szkła z okien, zabezpieczyć otwarty szyb windy. Nie ma problemu z rękami do pracy, sprawdziłem to – kilkanaście osób jest gotowych popracować społecznie na rzecz ożywienia tego miejsca. Czy to prawnie możliwe? Kto odpowiada za bezpieczeństwo? Czy właściciel jest chętny do współpracy? Nie mam pojęcia… Wiem, że mogłoby powstać miejsce dla ludzi z pasją, dla środowiska związanego z kulturą hiphopową: twórców graffiti, raperów, b-boyów, skaterów wszelkiej maści. Wiem, że to w pewnym stopniu ryzykowne.

Ale nie kosztuje milionów.