07. Święta samorządowe

Krzysztof Myśliwiec

Wybory, wybory i po wyborach… Wprawdzie przed nami jeszcze druga tura boju o fotel burmistrza, ale zasadnicza część kampanii wyborczej za nami.

Ach ta kampania – cóż za piękny czas. Można by rzec czas świąteczny. Bo kiedyż to jak nie w bożonarodzeniowej atmosferze wokół nas tylu uśmiechniętych ludzi. W czasie kampanii spoglądali na nas z każdego słupa, plakatu, bilboardu i z masy, przeogromnej masy małych, kolorowych ulotek. Aż się miło człowiekowi robiło, kiedy dowiadywał się, że im wszystkim zależy na jego dobru. Każdy z nich chciał, żeby żyło nam się lepiej, dostatniej, łatwiej. Chcieli nam budować drogi, tworzyć dogodne połączenia komunikacyjne ze Stolicą. Zupełnie jak w wigilijną noc lokalni działacze zaczęli mówić ludzkimi głosami! Dowiedzieliśmy się, że mają rodziny: młode żony, studiujących synów, piękne córki. Nie omieszkali również pochwalić się swoim wykształceniem: a to pan inżynier po Politechnice, a to magister nauk ekonomicznych, absolwent Szkoły Głównej Handlowej. Nawet jeśli pojawiły się w tej kwestii pewne braki, to nadrabiali bogatym doświadczeniem życiowym, licznymi pełnionymi wcześniej funkcjami. Ach! Tylu pogodnych i mądrych ludzi chce służyć narodowi! A wśród nich nauczycielka, właściciel warsztatu rowerowego, sąsiad, znajomy… Czyż to nie budujące, że tyle osób chce poświęcić się dla reszty społeczeństwa i połączyć trud codziennych obowiązków z odpowiedzialnością za gminę, powiat? A to wszystko za marne radcowskie diety…

Ileż to razy na czas świąt postanawiamy sobie, że będziemy lepszymi ludźmi. O tym, że kampania jest czasem świątecznym, niech świadczy fakt, że nasi uśmiechnięci ulubieńcy również postanowili zmienić się na lepsze. Co niedzielę szturmem brali nasze kościoły. Jakież było moje zdziwienie, kiedy podczas jednej z Mszy zauważyłem pewnego sąsiada. Sąsiad na Mszy – niby nic takiego. Tylko, że nie sądziłem, iż on w ogóle jest katolikiem, bo odkąd sięgam pamięcią w kościele nigdy go nie widziałem. Sytuacja wyjaśniła się niebawem. Okazało się, że kandyduje on na radnego z ramienia pewnego bardzo przywiązanego do Kościoła ugrupowania. Więc kampania to nie tylko czas świąt ale i cudów – jakże licznych nawróceń. To nie koniec cudownych przemian. Ostatniego dnia przed ciszą wyborczą odwiedził mnie niezwykły gość – kolega z podstawówki i liceum. Wizyta niecodzienna, bo nie widzieliśmy się od matury, a więc od ładnych kilku lat. Wypytał co słychać, jak studia. No i oczywiście wręczył ową kolorową ulotkę. Czy nie uważacie Państwo, że to nie sympatyczne, iż po tylu latach o mnie pamiętał?

W czasie kampanii rozkwitło nawet nocne życie Wołominiaków. Miasto wzdłuż i wszerz przecinały korowody plakaciarzy, ulotkarzy. Ale punktem kulminacyjnym był piątkowy wieczór przed ciszą wyborczą. W tym czasie, pół godziny przed północą miałem okazję przejeżdżać koło kościoła MB Częstochowskiej. Przy słupie ogłoszeniowym na rogu Kościelnej i Sikorskiego stał pokaźny tłumek – kilku młodych chłopaków i pan w garniturze. Zapewne pilnowali, aby nikt w ostatniej chwili nie zakleił ich plakatów wyborczych

Niestety tak jak wszystko i kampania musi się skończyć. Nie martwmy się – za 4 lata znowu święta samorządowe. Znowu zobaczymy wiele uśmiechów, znowu poczytamy o pięknych pomysłach i szczytnych ideach no i znowu tylu ludzi zmieni się na lepsze. Ale w międzyczasie naszych wybrańców losu czekają 4 lata wytężonej pracy. Pomóżmy im uśmiechając się do nich w urzędzie, na ulicy. Tak w ramach podziękowania za ten piękny, świąteczny czas…