12. Powiew PRLu Syrena 105

W chwili obecnej samochód osobowy FSO/FSM Syrena jest bardzo rzadko spotykanym, żeby nie powiedzieć – unikalnym uczestnikiem ruchu drogowego. Do chwili obecnej pozostało około 10 000 sztuk Syren, z czego zdatnych do jazdy jest nie więcej niż 200-300 egzemplarzy. I choćby dlatego należy poświęcić chwilę uwagi temu pojazdu. Dzięki uprzejmości Redakcji mam przyjemność zaprezentować Czytelnikom efekt mojej kilkuletniej pracy – całkowicie odrestaurowaną Syrenę105 z 1980 roku.

Dziś już właściwie nie wiem, dlaczego zawsze chciałem posiadać Syrenę. Ten samochodzik, tak wyśmiewany na początku lat 90-tych miał coś w sobie. Miły dla oka obły kształt, śmiesznie pierdzący silnik i ten błękitny dymek… coś w tym było. Do głosu dochodziła też żyłka majsterkowicza, która nie nasyciła się ani długoletnimi naprawami zdezelowanego motoroweru, ani odbudową żółtego malucha z początku produkcji. I tak, całkiem przypadkiem, w maju 2003 roku dowiedziałem się, że w Kobyłce stoi syrena, którą właściciel chce sprzedać. Pojechałem i okazało się, że wszystko było tak, jak chciałem: Syrena 105 z 1980 roku, do kompletnej odbudowy. Nadwozie było zardzewiałe, ale kompletne, a do tego dochodziła bardzo atrakcyjna cena i cały Uaz (którym holowaliśmy nabytek do domu) części. 9 lat garażowania „pod chmurką” nie obeszło się łagodnie z karoserią. Błotniki praktycznie nie istniały, podobnie jak progi i nawet całe podłużnice. Okazało się, że brakowało też kilku istotnych elementów jak gaźnik, cewki zapłonowe, licznych emblematów. Po wstępnych oględzinach postanowiłem, że zdejmę całe nadwozie, uzupełnię ubytki i dokładnie wszystko zabezpieczę antykorozyjnie. Zajęło mi to cały 2003 rok. W tym czasie zgromadziłem wszystkie niezbędne części – głównie na okolicznych skupach złomu, gdzie udało mi się znaleźć kilka egzemplarzy na ostatnim etapie ich motoryzacyjnego życia.
Początek roku 2004 to koniec prac blacharskich i przygotowanie do lakierowania. W zapasie części, który otrzymałem od poprzedniego właściciela znalazłem praktycznie wszelkie elementy blacharskie, które były mi potrzebne. Następnie zostało uzbrajanie nadwozia i walka z silnikiem. Stary nadawał się niestety tylko jako eksponat, ale przy odrobinie szczęścia i pomocy znajomych udało mi się nabyć oryginalne serduszko S31 po remoncie. Po wielogodzinnych męczarniach samochód ożył, oznajmiając swą chęć do pracy całkowicie zadymionym garażem. Wyruszyłem w pierwszą podróż, która była jednym ze wspanialszych chwil w moim życiu. I nie istotne było to, że pierwsze 200 metrów pokonałem, siedząc wygodnie za kierownicą, a następne pchając samochód do domu…któż przecież pamiętałby w tak podniosłym momencie o wlaniu odpowiedniej ilości paliwa do baku.
Została mi już tylko „kosmetyka”: wyregulowanie silnika, wymiana płynów, malowanie felg, dokładne podłączenie instalacji elektrycznej do przyrządów pokładowych. Efekt mojej pracy docenił pan diagnosta i Syrena otrzymała pozytywny wynik badania technicznego. I jeszcze kilka wizyt w Urzędzie Komunikacji i każdy, przy odrobinie szczęścia może oglądać moją syrenkę, gdy pędzi po naszych okolicznych drogach.
Niezmiernie jest mi miło podróżować moim zabytkiem po coraz mniej dziurawych drogach naszego powiatu, mknąc swoje 60 km/h i widząc zdumione twarze przechodniów. Ludzie pozdrawiają mnie na drodze, mrugają światłami drogowymi, nawet pan z popeegerowskiej stacji benzynowej uśmiecha się, jakby nagle cofnął się w czasie, do lat swej młodości. Dla mnie remont i eksploatacja syreny była i nadal jest wspaniałą lekcją historii – historii przecież tak nieodległej. Ten kawałek blachy jest swojego rodzaju symbolem tamtego ustroju: wiecznych niedoróbek i szumnych haseł. Zasiadając za ogromną, ebonitową kierownicą czuję się jak bohaterowie filmów S. Breji, drwiący z otaczającej ich szarej rzeczywistości. Nawijając na koła kolejne kilometry, wypalając kolejne litry nieśmiertelnego mixolu przenoszę się do lat młodości moich rodziców i dziadków. Do czasów, gdy ludzie żyli wolniej, gdy życie toczyło się swoje 60 km/h i nie liczyła się ilość poduszek powietrznych, ani koni mechanicznych.
W chwili obecnej produkt warszawskiej FSO, a następnie (od 1973 roku) bielskiej FSM jest samochodem bardzo rzadko spotykanym, żeby nie powiedzieć – unikalnym. Według moich obliczeń, prowadzonych głównie na podstawie forum internetowych do chwili obecnej zostało około 10 000 sztuk Syren, z czego zdatnych do jazdy jest nie więcej niż 200-300 egzemplarzy. I choćby dlatego należy poświęcić chwilę uwagi temu pojazdu – to przecież jedyny całkowicie polski powojenny samochód. Każdemu, chcącemu rozpocząć swoją przygodę z pojazdem zabytkowym zachęcam do zakupu Syreny. Ten sympatyczny samochód można nabyć już za kilkaset złotych, a części są jeszcze dostępne, głównie dzięki stosowaniu podobnych podzespołów w Żukach, czy Nysach. Ramowa konstrukcja jest bezlitośnie prosta i umożliwia nawet kapitalny remont silnika w przydomowym warsztacie. Czas i praca włożone w remont „królowej polskich szos” zwrócą się nam już po pierwszych kilometrach, gdy delikatnie wciskając pedał gazu czuje się pomruk dwusuwowego silnika, który wypijając wcale nie małe ilości benzyny zabiera nas w podróż do lat dziecięcych.
Karol Boński – karolbonski@o2.pl