Aleksandra Olczyk: Szanuj pracownika swego

Coraz częściej słyszymy, że mamy w Polsce ?rynek pracownika?, że rośnie poziom wynagrodzeń, a pracodawcy mają problem z obsadzeniem wakatów w swoich przedsiębiorstwach i nawet niewielkie firmy muszą coraz częściej korzystać z usług agencji rekrutacyjnych.

I o ile powyższe informacje byłyby miodem na serca osób poszukujących pracy, o tyle patrząc na to z punktu widzenia pracownika, sytuacja tak różowo już nie wygląda. Wystarczy przejrzeć ogłoszenia rekrutacyjne. Niejednokrotnie na podstawie prezentowanych wymogów można by pomyśleć, że za pomocą jednego ogłoszenia firma próbuje zrekrutować dwie, a często trzy osoby na różne stanowiska. Przykładowo specjalista ds. BHP powinien, zdaniem pracodawcy, znać się na: ochronie środowiska, zarządzaniu i utrzymaniu obiektów, ochronie przeciwpożarowej, systemach zarządzania jakością, a na dodatek biegle władać językiem obcym, należeć do organizacji branżowych (najlepiej międzynarodowych i oczywiście na swój koszt), być gotowym do częstych podróży służbowych, itd.

I co jeszcze taki pracownik powinien umieć ? że tak nieśmiało zapytam ?

Nie dziwi mnie wcale, że ogłoszenia takie są powtarzane regularnie przez kilka miesięcy, bo chętnych do pracy na trzech etatach za jedną pensję na poziomie średniej krajowej jakoś nie widać.

Kolejny elementem, który budzi w Polsce coraz więcej zastrzeżeń ze strony pracowników są spotkania rekrutacyjne. Niezależnie od tego, czy prowadzone są one przez agencje pracy czy bezpośrednio przez pracodawcę, to niemal zawsze wymogiem jest przyjazd kandydata na takie spotkanie. Generuje to oczywiście koszty, które potencjalny pracownik musi ponieść, choć gwarancji, że zostanie zatrudniony nie ma przecież żadnej.

Czy w dobie telefonii komórkowej, Internetu, wszelkiego typu ogólnie dostępnych komunikatorów nie można, choćby wstępnych, rozmów przeprowadzić na odległość ?

Owszem można, wystarczy tylko odrobina dobrej woli. Jeśli jednak osoby decyzyjne stoją na stanowisku, że muszą koniecznie spotkać się twarzą w twarz z potencjalnym pracownikiem, to w takim razie może poczułyby się zobligowane do pokrycia choćby połowy kosztów dojazdu. Zwłaszcza, jeśli spotkanie odbywa się kilkadziesiąt lub kilkaset kilometrów od miejsca zamieszkania osoby rekrutowanej. Takie rozwiązanie, kiedy pracodawca pokrywa koszty wizyty potencjalnego pracownika w siedzibie firmy nie jest bynajmniej moim wymysłem. Praktykowane jest od dawna, choć najczęściej dotyczy rekrutacji kadry managerskiej. Dodatkowo w przypadku konieczności wyjazdu za granicę pracodawca ponosi całkowite koszty biletów lotniczych, hotelu, taksówek, diet.

Dlaczego nie miałoby to funkcjonować także w innych przypadkach ? Nie mam oczywiście na myśli dojazdów na terenie tego samego miasta, ale? Przykładowy koszt dojazdu z Tłuszcza do Warszawy to nieco ponad 20 złotych. Niewiele jeśli spotkanie jest tylko jedno, ale przy udziale w kilku rekrutacjach ta kwota zaczyna być odczuwalna w portfelu osoby poszukującej pracy.

Dlaczego w przypadku rekrutacji pracodawca lub jego reprezentant w osobie agencji pracy ma poświęcić jedynie swój czas, a pracownik czas i?. pieniądze? Nie jest to, moim zdaniem, ani uczciwe, ani partnerskie rozwiązanie.

Myślę, że partycypacja firm poszukujących pracownika w kosztach dojazdów kandydatów mocno ograniczyłoby także ilość spotkań. Działy HR czy też właściciele firm mieliby świadomość generowania w ten sposób zbędnych kosztów. Przekładałoby się to również na większy szacunek do pracowników.

Warto też zauważyć, że – jak podał Główny Urząd Statystyczny – w grudniu minionego roku stopa bezrobocia wyniosła 8,3% czyli najmniej od 25 lat. Doświadczony specjalista nie będzie miał więc problemów ze znalezieniem nowego miejsca pracy.

Szanuj więc pracownika swego pracodawco.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.