Beata Kielczyk – Niezwyczajnie o zwyczajnej miłości

Choć niefortunny polski tytuł sugerować może, iż ?500 dni miłości? (?500 Days of Summer?) to kolejna banalna, lukrowana komedia romantyczna, skojarzenie to jest jak najbardziej mylne, gdyż film Marca Webba jest absolutnie wyjątkowy. Jest cudowną odtrutką na zalewające nas ze wszystkich stron wyidealizowane obrazy miłości. Choć zdecydowanie wyróżnia się na tle innych filmów ze swojego gatunku, to paradoksalnie jako jeden z niewielu naprawdę zasługuje na to miano, ponieważ jest zarówno dowcipny, jak i romantyczny.

Toma i Summer poznają się w pracy, gdzie on układa życzenia do kartek okolicznościowych, a ona pracuje jako asystentka. Tom to typ uroczego, choć nieco fajtłapowatego marzyciela, Summer jest postrzeloną, aczkolwiek mocno stąpającą po ziemi dziewczyną. Tom zakochuje się w Summer bez pamięci, mimo iż dziewczyna otwarcie przyznaje, że nie chce się angażować w poważny związek. Jako para borykają się z typowymi problemami życia codziennego. Co zatem sprawia, że tak prosta historia tak mocno wciąga? To w jaki sposób jest opowiedziana.

Reżyser bawi się konwencją komedii romantycznej, wnosząc spory powiew świeżości w opowiadanie o relacjach damsko-męskich. Dość dosadnie pokazuje, jak trudno nieraz zrozumieć swoje uczucia, i że kiedy jest się zakochanym, widzi się nader często nie to co przynosi życie, lecz to, co chce się widzieć. To nie jest film opowiadający o tym, że siłą miłości pokonać można wszystkie przeszkody. Raczej o tym, że są bariery, których nie da się przeskoczyć ? jest to jednak podane z dużym wyczuciem, dzięki czemu widz nie czuje się przytłoczony.

Metodą luźnych skojarzeń można ?500 dni miłości? powiązać z ?Zakochanym bez pamięci?, jednak jest to skojarzenie jedynie powierzchowne, gdyż film Webba jest znacznie pogodniejszy i opowiedziany z większą lekkością. Duża w tym zasługa charyzmatycznej pary pierwszoplanowych aktorów ? Joseph Gordon-Levitt jako Tom i Zooey Deschanel (często grająca różnego rodzaju dziwaczki) w roli Summer.

Nieco bałam się, czy twórcy nie pójdą na łatwiznę, jeśli chodzi o zakończenie filmu, ale muszę przyznać że się nie zawiodłam. Udało się uniknąć popadania w tani sentymentalizm i zamiast tego opowiedzieć historię z wdziękiem i polotem. Jednocześnie jest w nim sporo ciepła, dobrego humoru i nadziei. Nadziei na to, że jeśli zechcemy i los będzie nam sprzyjał, to będzie lepiej.