Edward M. Urbanowski: Mamy XXI wiek

Już niebawem zacznie się walka o utrzymanie wspólnego biletu w ramach aglomeracji warszawskiej, a precyzyjniej, czy biedne gminy będzie jeszcze stać na comiesięczną dopłatę do naszych przejazdów.

Czarno to widzę, gdyż od początku istnienia wspólnego biletu, gminy nie potrafiły w negocjacjach z Zarządem Transportu Miejskiego w Warszawie wypracować czytelnej definicji tej dopłaty: za co, ile i komu? Przecież zupełnie przemilczana jest w tych kalkulacjach Kolej Mazowiecka, najważniejszy udziałowiec tego przedsięwzięcia! Wciąż nie wiem, ile ? konkretnie – do mojego biletu dopłaca gmina i jak później te pieniądze (cena biletu plus dopłata) są dzielone pomiędzy ZTM a KM? Jedno jest tylko pewne, żadna ze stron porozumienia nie jest zadowolona. Gminy, bo za dużo dopłacają a przewoźnicy, bo za mało otrzymują. A pasażerowie … sam jeżdżę, więc wiem co mówią! Aż dziwne, iż w dobie elektronicznych biletów i komputeryzacji tak trudno zliczyć korzystających ze wspólnego biletu. W czym tkwi problem, że gminy nie wiedzą ilu jej mieszkańców regularnie wykupuje ten bilet? Przecież mając te dane bardzo łatwo byłoby wyliczyć udział danej gminy w kosztach ponoszonych przez przewoźników. Może więc warto, dosłownie, przerwać ten krąg niemocy?

Mam pretensję do Sejmiku Mazowieckiego. Nic nie robi, by uporządkować transport publiczny w aglomeracji warszawskiej. A przecież to tam, w Sejmiku, są pieniądze, czyli rzeczywista władza dla wszystkich lokalnych samorządów i przedsiębiorstw komunikacyjnych w regionie. Władza samorządowa Mazowsza musi wreszcie zrozumieć, że Warszawa i otaczające ją powiaty to jeden organizm, bez rogatek, płotów i szlabanów! Nie bez winy jest tu i samorząd warszawski, egoistycznie strzegący swojej stołeczności. W końcu to jemu podlega ZTM, monopolista, bezlitośnie wymuszający ?haracz biletowy? od naszych ubogich samorządów. Co prawda, Sejmik mógłby wkroczyć w te spory, ale … bez radykalnych zmian w samym Sejmiku, przede wszystkim kadrowych, dalej będziemy tkwić w ponurym XX wieku. A świat poszedł do przodu!

Miasto europejskie to nie odwrócona plecami od Ząbek czy Marek Warszawa a Paryż, Monachium czy Londyn, wielka metropolia o sprawnie działającej komunikacji. I tak, na przykład w Niemczech, od połowy lat 90., liczba pasażerów kolei podmiejskich i regionalnych wzrosła prawie dwukrotnie zaś liczba zarejestrowanych samochodów w dużych miastach spadła od kilku do nawet 20%. Już jest ich mniej niż w polskich miastach, np. w Monachium, w stosunku do 2006 roku, ubyło 100 tysięcy samochodów a w Warszawie, w tym okresie, przybyło 80 tysięcy. Dzisiaj, na tysiąc mieszkańców w naszej Stolicy, przypada 550,8 samochodów osobowych a w takim Berlinie tylko 323,7! A i to, dzięki dużej ilości imigrantów z południa i wschodu Europy. Niemcy widzą, że posiadanie samochodu wiąże się z licznymi kłopotami. Jego utrzymanie kosztuje, trudno znaleźć miejsce do parkowania, nie można wypić piwa. Efekt tego trendu? Mniejszy ruch na ulicach, więcej miejsc parkingowych, doskonale funkcjonujący transport publiczny! Dr Michał Beim: ?To zupełnie nowa kultura mobilności, ciągle w Polsce obca.?

Zagalopowałem się … na początku był wspólny bilet.