Konsekwenty w marzeniach

Z Wojtkiem Smarzowskim, reżyserem, rozmawiają: Wiesław Kazana i Jan Żebrowski.

Wojciech Smarzowski i jego WESELE
Odkrycie ubiegłego sezonu, reżyser Wojtek Smarzowski urodził się w 1963 r.
Autor teledysków, reklam oraz filmów dokumentalnych, współautor scenariusza „Sezon na leszcza”, w latach 2003-2004 reżyser wielu odcinków serialu „Na Wspólnej”
1999 – „Fryderyk ‘98” w kategorii: teledysk roku za „To nie był film” zespołu Myslovitz.
Zrealizowana dla Teatru Telewizji KURACJA Jacka Głębskiego, zdobyła Grand Prix na festiwalu Dwa Teatry w Sopocie.
WESELE, jego pierwszy pełnometrażowy film fabularny, zostało obsypane deszczem nagród, między innymi: Nagrodą Specjalną Jury na festiwalu w Gdyni, nagrodą Prezesa Zarządu TVP, nagrodą Stowarzyszenia Filmowców Polskich, a także wyróżnienie jury na festiwalu w Locarno.
Film jest realistycznym obrazem współczesnej Polski. Kult pieniądza, mafia, skorumpowana policja, przekupni urzędnicy. Jest także znakomitym obrazkiem obyczajowym. „Byłem na dziesięciu prawdziwych weselach” – zdradza kulisy swego warsztatu reżyser. „Wyspiański w swoim „Weselu” mówił o braku wolności. Ja chciałem pokazać, że mamy wolność, nie mamy jednak żadnych zasad” – mówi Wojciech Smarzowski. Nie obawiajmy się jednak, WESELE to nie kolejna lekturowa ekranizacja, to bardzo dobry kawałek współczesnego polskiego kina. Jan Żebrowski

Trzeba mieć pomysł na siebie. Ja myślę, że trzeba mieć też charakter, bo życie daje dużo różnych pokus i łatwych rozwiązań, ale wtedy marzenia są odsuwane na dalszy plan.
Trzeba konsekwentnie trzymać się marzeń, ale aby wytrzymały próbę czasu, trzeba próbować je realizować. Wierzę, że jeżeli pomysł na siebie jest OK., to później, czy wcześniej uda się go zrealizować.

– Pochodzisz z Jedlicza, miasteczka na Podkarpaciu. Jak młody chłopak z prowincji zostaje reżyserem i do tego znajduje środki na własny film?
– Nadludzkim wysiłkiem, poza tym to bardzo długo trwało w moim przypadku. Ja jestem z pokolenia, gdy szło się na studia, by uciec przed wojskiem, a nie zdobyć zawód. Błąkałem się po różnych szkołach i ich nie kończyłem.
Filmem interesowałem się zawsze, potrafiłem oglądać po trzy filmy dziennie. Nie było jednak tak, że któregoś dnia pomyślałem sobie: o kurczę, będę robił filmy, to dojrzewało we mnie latami. Po studiach na UJ w Krakowie pojechałem do Łodzi. Na początku był pomysł, może byłbym operatorem filmowym. Zdałem za drugim podejściem.

– Jesteś wszechstronny: teledyski, reklamy, przedstawienia teatralne, scenariusze, reżyseria serialu „Na Wspólnej” i własny film fabularny. Rozpiera Cię energia, szukasz wciąż własnej drogi, czy po prostu życiowa konieczność?
– To nie jest tak, że przychodzi się z ulicy i mówi, że ma się kapitalny pomysł na film, film kosztuje masę pieniędzy. Jest coś takiego jak droga i etapy na tej drodze. Teledyski dla grupy Myslowitz robiłem jako operator, potem sam je realizowałem. Później udało mi się zrobić teatr telewizji, ale propozycję dostałem, bo ktoś zobaczył, że potrafię opowiedzieć w teledysku historię w pigule. To, że przedstawienie dostało nagrody, spowodowało dalej, że decydenci przyznali mi pieniądze na film. Tak to wyglądało, natomiast ja od początku chciałem robić filmy.

– Robienie filmów, zwłaszcza przez młodych twórców, nie jest łatwe, chociażby fundusze. Na ile można poświęcić część swoich wizji i planów, aby zrealizować cel główny?
– Jest tak, że jak się ma 20 lat i nie ma się na obiad w knajpie, czy na jazdę tramwajem, to nie jest to problem, ale jak masz 40 lat, to może już trzeba po prostu umieć wybierać.
Ja już jestem na takim etapie, że wiem, że pewne rzeczy robię dla pieniędzy, aby utrzymać siebie i rodzinę, a pewne robię dla siebie, bez oglądania się na kasę. Jestem bardzo konsekwentny, robienie czegoś pośrodku jest bez sensu, rodzi tylko frustrację.

– Robienie dla pieniędzy to chałtura?
– Nie, kosztuję mnie to też dużo zdrowia, robię to najlepiej jak potrafię i bywa, że pot leci mi po „rowie”.

– Bogusław Linda wyreżyserował film „Sezon na leszcza” według Twego scenariusza, „Wesele” to też Twój scenariusz.  A więc: reżyser, czy scenarzysta?
– To też trwało kilka lat, ale któregoś dnia powiedziałem sobie, że chcę wymyślać swoje historie, bo to jest bardziej kreatywne. Myślę, że umiem słuchać, obserwuję ludzi i odkładam to sobie w głowie, dialogi, sytuacje, zachowania. Pisanie jest tam gdzieś we mnie, lubię je.
Teraz zaś już wiem, że jak sam sobie nie napiszę scenariusza, to nikt mi go nie napisze. Nad tekstem warto dobrze pracować. Dla pieniędzy robię mielonkę, czyli serial /„Na Wspólnej”-przyp. red./ Jeśli scena jest dobrze napisana, to mimo, że w tej mielonce jest pięciu, czy sześciu reżyserów, to efekt jest ten sam, nikt jej nie spieprzy.

– „Wesele” otrzymało na festiwalu w Gdyni nagrodę specjalną Jury, nagrodę dziennikarzy, a także sporo nagród i wyróżnień za granicą.
– To jest fajne, że takie nagrody się pojawiają, one łechcą próżność, jestem przecież próżny jak każdy, tylko jest kwestia tego, co to jest sukces. Ja mam taki charakter, że wiem, że jest taki film jak „Ojciec chrzestny” i trzeba cierpliwie ustawić się i czekać, aby zrobić coś takiego, co może nie będzie na tym samym regale, co „Ojciec chrzestny”, ale chociażby w przedpokoju. Na razie czegoś takiego nie zrobiłem. Sukcesem jest dla mnie możliwość ciągłości sensownej pracy. Idealnie by było, gdybym mógł robić swoje, za pracę w filmie mógł utrzymać rodzinę i nie musiał zajmować się historiami, które odwracają uwagę od tego, co bym chciał robić najbardziej.

– Każdy z nas był kiedyś na takim weselu. Pokazujesz je i od ołtarza i od kuchni. Gorzki to obraz, a przecież każdy widz czuje, że to Polska w pigułce.
– Tak to czuję, ale moje założenie było, żeby nie przedstawiać wszystkiego jednostronnie, żeby w każdej postaci, nawet najbardziej odrażającej była ludzka strona, nie potępiam tych ludzi, tak to po prostu czuję.
Byłem przez szereg lat jakby w hibernacji, wiedziałem, że mam coś do zaproponowania od siebie, a nie miałem szansy, moją frustrację pewnie też tam widać. Myślę, że film zyska za jakiś czas na odbiorze, pewne rzeczy się ułożą, uleżą. Odejdzie pokolenie, które ma korzenie w komunie, ludzie zaczną kombinować inaczej, nie wiem jak, ale wiem, że inaczej. Myślę, że następny film będzie miał więcej jasnych stron.

– Każdy ma swoje korzenie, Twoje zapuszczone w Bieszczadach i Podkarpaciu pomagają, czy przeszkadzają?
– Wierzę, że rzeczy, które robiłem mają odciśnięty mój stempel, coś, co je wyróżnia, to kwestia poczucia humoru, montażu, narracji, kadru, że są rozpoznawalne. Moje korzenie mi pomagają, wytrwałem, nie wsiąkłem w telewizyjną komercję, czerpię z tego, to mi pomaga, większość moich projektów zahacza o Bieszczady.

– Co doradzisz młodym ludziom z Wołomina, Tłuszcza i Kobyłki, wrażliwym, ambitnym, nie godzącym się na przeciętność.
Trzeba mieć pomysł na siebie. Ja myślę, że trzeba mieć też charakter, bo życie daje dużo różnych pokus i łatwych rozwiązań, ale wtedy marzenia są odsuwane na dalszy plan.
Trzeba konsekwentnie trzymać się marzeń, ale aby wytrzymały próbę czasu, trzeba próbować je realizować. Wierzę, że jeżeli pomysł na siebie jest OK., to później, czy wcześniej uda się go zrealizować.

3 przemyślenia nt. „Konsekwenty w marzeniach

  1. Czy ktoś w Wołominie oglądał „Wesele”? To film wręcz wymuszający refleksje i komentarze! Jesteśmy tak prowincjonalni czy odstali? Nie mamy na ten temat żadnego zdania?

  2. Ja mam pomysł na świetny film i jak napiszę scenariusz to pod jaki adres go wysłać?? Proszę
    o odpisanie na mój numer gg 7143780 lub adres e-mailowy mariola.macuga@onet.eu

Możliwość komentowania jest wyłączona.