Łukasz Rygało: Ból oczu

Potrzebowałem tego odcisku na pięcie, który nie pozwolił mi szybko dotrzeć na umówione spotkanie. Musiałem wyjść odpowiednio wcześniej i dużo wolniej niż zwykle wlec się przez pół miasta… Pomogła mi też pochmurna pogoda – nie cieszyłem się jak półgłówek z błękitnego nieba i ciepła, nie oślepiało mnie kwietniowe słońce. Zobaczyłem to, czego wcześniej widzieć nie chciałem – a właściwie widziałem, ale nie chciałem dopuścić do świadomości: wołomiński „markieting”.

Wołomin jest brzydki jak noc październikowa, chyba nikt nie podejmie dyskusji w tej sprawie. Jeśli jednak znajdzie się oponent, to niech najpierw spróbuje zrobić jedno zdjęcie miasta nadające się na pocztówkę. Nie chodzi o jakość, może pstryknąć komórką – chodzi o estetyczne miejsce, w którym nic nie będzie kuło w oczy. Żadnych odrapanych ścian kamienic, przepełnionych śmietników, krzywych chodników, ogrodzeń z falistej blachy. Ile takich miejsc znajdzie się w mieście? Kilkanaście? Przywołując takie obrazki w pamięci wydaje się, że będzie ich tyle, kiedy jednak trzeba nacisnąć spust migawki w aparacie, to najczęściej w kadrze znajdzie się jakiś smętnie wiszący baner albo odrapany szyld, spuchnięty od naklejonych warstwowo plakatów słup ogłoszeniowy lub upstrzona ogłoszeniami o okazyjnej sprzedaży Cinquecento latarnia. Nie ma co stękać na władzę i samorządowców – sami sobie zgotowaliśmy tak wstrząsające wrażenia estetyczne.

„Wołomin jest miastem; liczy bodaj parę tysięcy inteligentów, rozsianych tu i tam (…). Wołomin może się stać miasteczkiem europejskim, a jednak każdy woli (o ile może!) uciekać do Warszawy, aniżeli przyłożyć cegiełkę do rozrostu miasta. Dlaczego tak jest? Czy to objaw naturalny? (…) Bo przecież Wołomin – to my! Czy z musu, czy z dobrej woli, ale mieszkamy tutaj i będziemy jeszcze mieszkać dobrych lat kilka. Wyprowadzamy się wprawdzie wciąż, żyjemy chęcią wyjazdu choćby za granicę, ale (…) żyjemy tutaj, a nie gdzie indziej, mieszkamy w Wołominie i tutaj musimy odcisnąć każdy na swój sposób, ślad, żeśmy byli. Róbmy więc coś nareszcie, róbmy z Wołomina Europę, bo tam wszędzie, gdzie my jesteśmy, musi promieniować europejska kultura.”

Nie, nie przygotowuję sobie tekstów do wyborczych ulotek. To fragment artykułu z pierwszego wołomińskiego wydawnictwa, miesięcznika „Głos Wołomina”, którego pierwszy (i ostatni) numer ukazał się w styczniu 1925 roku. Bijąc się w piersi muszę tu przyznać rację wołomińskim przedstawicielom nurtu konserwatywnego: w mieście faktycznie szanujemy przeszłość, tradycję i historię.

Do tego stopnia, że od dziewięćdziesięciu lat właściwie nic się nie zmieniło.