Marcin Pieńkowski: – Samotni w tłumie

Najnowszy film Sama Mendesa to adaptacja popularnej książki Richarda Yatesa. April i Frank mieszkają w miniaturowym domku w Connecticut, jak miliony innych rodzin w Stanach Zjednoczonych – gdzieś na przedmieściach większych miast. Są lata 50., a więc czasy rzekomego dobrobytu ? ekonomicznie Amerykanom wiedzie się świetnie, gospodarka się rozwija, władze udanie promują wizję american dream. Jest pięknie i czysto niczym w reklamie telewizyjnej, które zaczynają pojawiać się w odbiornikach niemal w każdym domu. Kto by się przejmował wojną w Korei, nuklearnym zagrożeniem, rasizmem o wielkiej skali i rosnącym ogłupieniem narodu, żyjącym w purytańskim pancerzu. Opisując amerykańską mentalność David Riesman nazwał ten naród ?samotnym tłumem?. Świetnie ten ?status? oddaje film Mendesa.

April i Frank są na pierwszy rzut oka szczęśliwym małżeństwem. Na początku znajomości byli w sobie zakochani na zabój, wzajemnie zafascynowani swoimi nieprzeciętnymi osobowościami. Pojawiły się dzieci i wraz z nimi przyszła stagnacja, której nie potrafią stawić czoła. Frank pracuje przy biurku, w tej samej firmie, w której tyrał bez celu jego ojciec. Nie jest to spełnienie jego zawodowych marzeń. April jest niespełnioną aktorką, chciałaby podróżować, bywać wśród przyjaciół, rozmawiać o sztuce ? ale na przedmieściach, gdzie czai się hipokryzja i fałszywy uśmiech, trudno znaleźć prawdziwych, inteligentnych przyjaciół, a wręcz niemożliwym jest spełniać swoje aktorskie pasje. Ich małżenstwo stoi na krawędzi rozpadu. Frank zdradza żonę z mało atrakcyjną sekretarką, powoli zaczyna gardzić swoją pracą. April wpada na pomysł, by wyjechać do Francji, spełnić marzenia swoje i męża. Początkowo ich szalony pomysł wydaje się ratunkiem przed śmiercią związku, jednak Frank otrzymuje przypadkowo szansę znacznego awansu i podwyżki…

?Droga do szczęścia? to psychodrama, opierająca się przede wszystkim na dialogu i ciekawych kreacjach Winslet i DiCaprio. To taki trochę Bergman, trochę Antonioni w kostiumie amerykańskiego przedmieścia. Mendes porusza uniwersalne tematy damsko-męskie, takie jak rutyna, zdrada, uczuciowa erozja, niespełnienie zawodowe, które rzutuje na rozpad związku. Szkoda tylko, że autorzy filmu starają się do nas ?mówić drukowanymi literami?. Każdy krok bohaterów musi być dokładnie przedyskutowany, dany widzowi ?kawa na ławę?. Dodatkowo została wprowadzona postać psychopatycznego matematyka, który demaskuje hipokryzję małżeństwa Franka i April. Dosłowność w potraktowaniu tematu może odrobinę irytować. Pewne wątki zostały potraktowane powierzchownie ? na przykład dzieci to tylko statyści, na ekranie się właściwie nie pojawiają.

Takich filmów jak ?Droga do szczęścia? mogliśmy oglądać dziesiątki, przede wszystkim w kinie europejskim. W USA psychodramy pojawiają się nieczęsto, a już zupełną rzadkością jest głośne kino psychologiczne ze świetną obsadą. Amerykanie nie lubią robić na sobie badań stężenia konformizmu, hipokryzji i degeneracji, może z obawy na podejrzenie szokujących wyników takich analiz. Tym bardziej, gdy pojawia się na ekranie ?Droga do szczęścia?, żal, że twórcy starali się wepchnąć ten film w ramy melodramatycznej opowiastki i telenowelowej maniery. Aktorsko i warsztatowo jest jednak na najwyższym poziomie.