Monika Kisła ?wprost?

Teatr ?wprost? na Walentynki przygotował spektakl ?ANDROGYNE?. To już trzecia część miłosnych perypetii bohaterów, spotykających się w tej samej kawiarni. O fenomenie przedstawień z Moniką Kisłą rozmawia Sylwia Kowalska.

– W tym roku odbyły się już trzecie Walentynki z Teatrem „Wprost”. Skąd wziął się pomysł na przedstawienia w klimacie tego obecnie kontrowersyjnego święta?

– Trzy lata temu na jednej z prób teatru „wprost” ktoś rzucił hasło: ?Co robicie w Walentynki?? i okazało się, że nikt z nas nie ma planów. Rozmawialiśmy o tym, że nie przepadamy za tym dniem, że nie wiemy co ze sobą zrobić, że zewsząd atakują nas czerwone serduszka…Mieliśmy się spotkać i zorganizować sobie wspólnie ten dzień, a później narodził się pomysł, by zrobić wieczór piosenek. Każdy z nas chciał wziąć w nim udział, a że nie wszyscy śpiewamy, powstał pomysł wieczoru słowno-muzycznego, który niejako niechcący przekształcił się w nietypowy spektakl. Na tę ?nietypowość? zwracają uwagę widzowie. Mówią, że czują się niejako aktorami przedstawienia, gdyż przestrzeń pomiędzy sceną a widownią została zatarta. Takie wrażenie uzyskane zostało dzięki temu, iż część aktorów (podobnie jak widzowie) stała się gośćmi stworzonej na ten wieczór kawiarni. Zdarzały się zabawne sytuacje, kiedy jeden z widzów uciszał wchodzących do kawiarni w trakcie spektaklu aktorów mówiąc szeptem: ?ciiiii, już się zaczęło?. I tak już po raz trzeci wraz z Anią Kalatą, Anią Klamczyńską, Anią Korkieniec, Magdą Machniewską, Pawłem Dobkiem i Bartkiem Guziakiem spędzamy wspólnie to ?kontrowersyjne święto?.

– Czy któreś z tych trzech przedstawień uważa Pani za szczególnie udane?

– To trochę tak, jakby pani spytała matkę trójki dzieci, które z nich jest najbardziej udane. Każdy wieczór był inny. Pierwszy wspominam z sentymentem, bo sama w nim grałam. Przy ubiegłorocznej pracy nad przedstawieniem udzielałam się głównie zdalnie (telefonicznie i mailowo). Długo chorowałam i dzieciaki wzięły sprawy w swoje ręce. Powstał scenariusz napisany przez Anię Klamczyńską i Anię Kalatę przy współpracy całego zespołu. Aktorzy sami rozpoczęli próby, ja dołączyłam na końcowym etapie pracy, kiedy poczułam się lepiej. Byłam pod wrażeniem ich zaangażowania. To nie jest tak, że ja im coś narzucam, czasem moje propozycje czy pomysły zostają odrzucone i tak właśnie ma być. Każdy z nas musi czuć sens w tym co robi, bo inaczej nie będzie mógł się w pełni zaangażować. Teatr powstał po to, by mówić o rzeczach ważnych, niekiedy trudnych, o rzeczach które są dla nas istotne, na których nam zależy. Rozpoczęliśmy od spektaklu ?na imię mi Oskar? opowiadającym o śmierci, bo ogromne wrażenie wywarła na nas książka E. E. Schmitta. Dla mnie osobiście ten temat był bardzo bliski, bo mój tata wiele lat zmagał się z chorobą nowotworową. Doktor Rafał Witek, który wówczas pracował w wołomińskim hospicjum był dla nas taką ?Panią Różą?. Dużo rozmawialiśmy, doświadczenia z tego okresu mojego życia pomogły mi w pracy nad spektaklem. Przy naszych walentynkowych projektach mówimy o miłości, o związkach, o relacjach między ludźmi, którzy chcą być razem, choć czasem nie potrafią sobie tego okazać. We współczesnym świecie trzeba się na chwilę zatrzymać, by ze sobą porozmawiać i pobyć. Nasze próby to nie tylko wspólna praca, ale i chęć przebywania ze sobą. Lubimy się i rozumiemy. Tegoroczne Walentynki też są dla mnie wyjątkowe i to z kilku powodów. Po pierwsze dlatego, że udało mi się zaprosić do współpracy dwie wspaniałe dziewczyny – Kasię Gędas i Monikę Jazownik. Kasia prowadzi w Miejskim Domu Kultury warsztaty z języka polskiego dla maturzystów, w których uczestniczyli również moi aktorzy. To od nich wyszła propozycja, by namówić Kasię do pracy nad scenariuszem. Monikę ?wypatrzyłam? w ubiegłym roku, gdy na jednym z konkursów wokalnych organizowanych przez Miejski Dom Kultury w Wołominie akompaniowała Mateuszowi Baranowi (on też mnie zaczarował, ale o tym później). Monika prowadzi w Miejskim Domu Kultury warsztaty wokalne dla dzieci i młodzieży.

Drugi powód wyjątkowości tegorocznego spektaklu to udział w nim pięciu młodych zdolnych osób. Mateusza Barana ? niezwykle utalentowanego licealisty, którego poznałam przy okazji konkursu wokalnego. Mateusz tego konkursu nie wygrał, ale zapadł mi w pamięć do tego stopnia, że postanowiłam go odnaleźć i zaangażować. Magdę Ledecką też poznałam podczas konkursu i do dziś jestem pod wrażeniem jej głosu. Wiktoria Stefańska zagrała w ubiegłorocznym spektaklu dziewczynkę sprzedającą kwiatki i tegorocznego przedstawienia nie wyobrażałam sobie bez niej. Natomiast Ala Zakrzewska zachwyca mnie niezmiennie od kilku lat na konkursach recytatorskich i szczerze powiedziawszy myślałam o włączeniu jej do naszych przedsięwzięć od dawna. Ala miała też swój udział w scenariuszu, myślę że długo będziemy wspominać jej słowa: ?Ja też bym chciała, żeby zaśpiewał dla mnie jakiś mężczyzna (?) taki mężczyzna to dopiero coś?. Takim mężczyzną dla jednej z bohaterek okazał się Dawid Grynczel, który podtrzymując ?wprostową? tradycję dołączył do grupy w ostatniej chwili.

– Czy trudno jest „opowiadać” o uczuciach piosenką?

– Chyba nie, nie wiem? Czasem zmieniamy scenariusz, by piosenka, którą chcemy zaśpiewać znalazła w nim miejsce dla siebie, a czasem poszukujemy tej, która najlepiej wyrazi relacje między bohaterami. Mam szczęście, że pracuję z grupą, która lubi śpiewać i sypie piosenkami jak z przysłowiowego rękawa.

– Wszystkie trzy spektakle spotkały się z bardzo dobrym odbiorem publiczności. Widzowie chcą poznać dalsze perypetie bohaterów. Skąd wziął się fenomen „walentynkowych opowieści”?

– Może dlatego, że mówią o nas? o mnie, o pani? bo któż z nas nie był zakochany. To uczucie stare jak świat i towarzyszy człowiekowi od początków jego istnienia. Daje nam motywację do działania i sprawia, że życie nabiera kolorów. O miłości można mówić bez końca, a i tak nie powie się wszystkiego. Staramy się ukazać różne jej oblicza. Pokazujemy krótkie historie, które są jak pojedyncze migawki, składające się w wielobarwny miłosny kolaż. Może w tej różnorodności każdy z widzów dostrzega jakąś cząstkę siebie.

– W tym roku Teatr „wprost” do współpracy zaprosił Katarzynę Gędas. Czy jest Pani zadowolona z tego wyboru?

– Bardzo. Kasia to czarująca osoba, otwarta na sugestie i propozycje, co chyba w przypadku scenarzystów jest rzadkie. Scenariusz ewoluował i czasem wystarczyło kilka chwil rozmowy z Kasią, by za kilka godzin mieć wersję z poprawkami…

Gdyby nie Kasia, pewnie nigdy nie pokusilibyśmy się o ?zaangażowanie? w wieczór walentynkowy Platona. To właśnie w jednym z jego dialogów pt. „Uczta” mamy do czynienia z mitem androgynicznym, który stał się inspiracją do stworzenia fabuły, a jednocześnie wpłynął na tytuł tegorocznego przedstawienia, czyli „Androgyne”. Główny sens płynący z tej opowieści mówi, że człowiek był kiedyś jednością, miał w sobie męskie i żeńskie pierwiastki. Został jednak rozcięty przez mściwego Zeusa i od tej pory każdy z nas szuka swojej drugiej połowy. Ta historia pokazuje jak bardzo świat starożytnej filozofii zbiega się z tym, co wydaje nam się tak współczesne. Mimo upływu tysięcy lat, pragnienie miłości i znalezienia tej jedynej osoby, z którą chcemy spędzić życie, pozostaje niezmienne.