Najszczęśliwszy Ksiądz Rzeczypospolitej

Słowo. 1939, nr 246 (7 września)

Rodzina pochodziła z chudego Podlasia i nie mogła nijak na gruncie warszawskim poróść w pierze. Tam na Podlasiu piaski, rozłogi porosłe olchą, chudoby po parę  morgów, typowe szaraczkowanie w gromadzie, w rędowisku chat, przezwanych ?Skorupki? (…)

Próby zadomowienia się na Nowym świecie i Krakowskiem Przedmieściu nie udawały się, a robił je i dziad księdza, Jó­zef, i ojciec, Adam, ten i tamten w swojej czasu kolei wstępując do seminarjum przy kościele Karmeli­tów ? zawsze z rezultatem ujem­nym. Dopiero Ignacy Jan miał ziścić sen trzech pokoleń tej samej rodziny.

Dziecięctwo jego upłynęło dość znojnie. Posada ojca w towarzyst­wie ubezpieczeń, później w magistracie, obfitowała w przejścia dramatyczne spowodowane brakiem solidności ex-szlachcica zagonowego ze Skorupek. Rozdźwięki w rodzinie i szczupłe środki materialne starała się łagodzić zacna, najlepszego serca matka, kobieta pełna zalet, pracowitości, zasad religijnych i ambitnych chęci dla swoich dzieci, trzech synów i córeczki, pałających jedno dla drugiego najpiękniejszą miłością, otaczających matkę zwartym czworobokiem przeciw wszelkim ciosom ze strony mało fortunnego żywiciela rodziny. (…) Chłopiec skończył cztery Klasy gimnazjalne u Chrzanowskiego i Kowalskiego i oto przed szesnastoletnim otwarła się w r. 1909 upragniona furta.

W matkę i w całą rodzinę wstąpił nowy duch. Te pięć lat pobytu w seminarjum warszawskiem, dwa lata kursu teologicznego, to prawdziwa sielanka religijna, tem bardziej że chluba rodziny, matki i dziadków, będących w stałym z nim kontakcie, robił nadzwyczajne postępy. Ignacy, żywy, przystojny, łatwo pojętny, pilny, układny, dający się lubić przez kolegów i przełożonych, poznawał swój przyszły zawód coraz doskonalej. Podczas roku szkolnego pracował, uczył się, na lato wyjeżdżał do podmiejskich parafji, na praktykę i wdrażanie się w obowiązki kleryckie, najczęściej do Klembowa pod Radzyminem, jakby już teraz los chciał go związać bliżej z okolicami, w których przyjdzie mu kiedyś walczyć. W Warszawie bystry obserwator i człowiek czynu rwał się do obrzę­dów, bywał często ceremonjarzem: niekiedy w czasie świąt przy opi­sie nabożeństw pojawiło się jego nazwisko na szpaltach gazet. Łat­wo sobie wyobrazić, jak się ocho­czy dwudziestolatek z rodziną tem cieszył. Na domiar szczęścia w r. 1914, już po wybuchu wojny, gdy wybierano adeptów do Akademji Duchownej w Petersburgu, oko przełożonych wybrało i jego, subdjakona Skorupkę.

Było to wyróżnienie nielada. Akademja piotrogrodzka to był indygenat, dyplom na dostojnika. Tylko najzdolniejsza i najlepsza młodzież seminarjów katolickich z całego imperjum rosyjskiego dostawała się tutaj. Byli Litwini, Niem­cy, Łotysze, najwięcej Polaków. Kurs był czteroletni, po trzech latach wychodziło się magistrem, po czterech kandydatem teologji, a to było więcej niż doktorat dzisiejszy. (…) W pierwszych miesiącach nie zdaje sobie jeszcze sprawy z pracy, która go czeka, świa­dczy o tem dobrze list, mocno żar­tobliwy, krotochwilny, wysłany do siostry, której pensjonarski wiek był bez wątpienia powodem prawie całkiem świeckiej treści pis­ma. Nie na miarę stypendysty teolo­gicznego zakrawa też odczyt o Or-Ocie, wygłoszony w listopadzie 1914 roku na zebraniu ?Po­lonji”, kółka literackiego w Aka­demji piotrogrodzkiej. Ważny jest on o tyle, że rzuca światło na usposobienie autora odczytu, na jego niechęć do pozytywizmu i umiłowanie elementów romantycznych w polskiej twórczości. Prelegent aprobuje w zupełności postawę Or-Ota, podkreśla jego wiarę w niepodległość, wspomina o wyznaniu protestanckiem autora, uznając jego lojalne stanowisko wobec katolicyzmu, przytacza wiele urywków, m. in. ten, tak kiedyś pięknie zrealizowany śmiercią Skorupki pod Ossowem.

A jeśli kiedy, o ludów świcie,

Będzie potrzeba ofiarę nieść,

To Ci, o ziemio, złożę swe życie..

Jakkolwiek sprawy się miały, widać z pierwszych odgłosów petersburskich, że Ignacy nie odrazu przejął się duchem ścisłej nauki w Akademji i zdaje się, że stan ten trwał dłużej, z dużą dla niego stratą. Egzaminy po pierwszym roku pobytu w r. 1915 i po drugim w r. 1916 wypadły dostatecznie, gorzej jednak zakończył się kurs następny. Już w czasie pierwszego kursu w lipcu 1915 r. przyjechała do Moskwy matka djakona Skorupki razem z resztą rodzeństwa. Młody alumn Akademji musiał zatroszczyć się o ich los, z racji działań wojennych następowały dłuższe przerwy w nauce, Ignacy przejmował się wieściami z frontu i etapami rewolucji Kiereńskiego, miał kłopot z braćmi, przygotowywał się do święceń, dojeżdżał w r.1916 do chorej na gruźlicę matki, w maju opłakiwał jej zgon ? siła złego na jednego: egzaminy w r. 1917 szczególnie u surowego sędziwego biblisty, prof. Stanisława Trzeciaka, wypadły ujemnie, i młody ksiądz stracił prawo dalszej nauki w Akademji. Był to cios niespodziewany, okrutny, nienaprawiony; posępny cień na życiu księdza, spod którego nigdy nie miał się wyzwolić całkowicie.

Tając sam fakt złego wyniku egzaminu nawet wobec najbliższych rzucił się ks. Ignacy gorliwie do pracy pasterskiej, aby zagłuszyć wyrzuty sumienia i na innem polu szukać rekompensaty. W Klińcach, osadzie leżącej na linji Pińsk – Homel – Moskwa okazał od wrze­śnia 1917 roku do czerwca 1918 roku dużo energji, przedsiębiorczości, taktu i poświęcenia. Był tu samodzielnym proboszczem, wykładowcą w gimnazjum, kierowni­kiem skautów i szeregu towarzystw, wogóle był prawdziwym wodzem tych dwu tysięcy Polaków, których tutaj wyrzuciła z Polski wojna. Ksiądz stanął istotnie na wyżynie swego zadania, zyskał ogromny mir i zasmakował w pracy czynnej, samodzielnej, ży­wej, dającej doraźne wyniki. Już w Akademji tęsknił do takiego ro­dzaju pracy. W listopadzie 1915 r. pisał do brata, będącego w wojsku rosyjskiem:

?Uczę się ciągle i już tak daw­no, ale ja chciałbym czynić dobrze ? chciałbym nieść pomoc umierającym, cierpiącym ? chciałbym nawet cierpieć, bo tylko cierpienie czyni człowieka silnym ? wspiera ? a nawet świętością go otacza. Znosisz zapewne niewygody, jak zwykle na wojnie, znoś je cierpli­wie i niech ci się zdaje, że staje przed Tobą Chrystus Pan i zachę­ca Cię do dźwigania krzyża, więc idź za nim i dźwigaj go. Pędzisz często pewnie po drodze zaśnieżonej ? ciemnej z rozkazem ? wówczas staw się w obecności Boga i z tym wielkim Panem ? Panem nad wszystkiem ? dąż do celu. Korzystaj z tej wojny ? zahartuj się, aby podmuch zły nie wyprowadził Cię z równowagi nie strącił z drogi dobrej”.

Było to na krótki czas przed święceniami. Pragnienie doskona­łości osobistej wzmagało się w nim z każdym dniem. Tuż przed samemi święceniami, w styczniu 1916 r., nakreślił sobie modlitwę, z którą odtąd do końca życia się nie ?rozstawał. ?Ja chcę być sługą Bożym ? pragnę odpowiedzieć zamiarom Boga względem mnie. Na czasy niedowiarstwa ? chcę mieć w sobie wiarę głęboką i gorącą. Na czasy zła i zuchwalstwa ? chcę być prostym w obejściu i pokornym i cierpliwym. Na czasy rozwiązłości i rozpasania ? chcę być czystym i niewinnym w myśli, mowie i uczynku. W czasach biedy i nędzy ? chcę być jałmużnikiem ? chcę być biednym ? chcę służyć ludzkości. Dla ludzi żyć ? by trafić do Boga. Non nobis, sed nomi ni Tuo da gloriam”.

Ten ideał kapłana zrealizował Ignacy na placówce klinieckiej w doskonały sposób. Opowiadania członków kolonji klinieckiej są zgodne pod tym względem. Ksiądz był duszą całej polonji, chronił lud przed bolszewizmem, starał się o jego podniesienie moralne i naro­dowe, dbał o wszystko, krzepił posługami duchownemi, odprawiał nabożeństwa, jeździł do Kijowa o przyśpieszenie reewakuacji do Polski, zyskał ogólną wdzięczność i szczery szacunek.

W stosunku do tej pracy w Klińcach pobyt w Łodzi od września 1918 do lipca 1919 r. jest okresem depresji, żywo odczutej niełaski władz. Marzeniem ks. Ignacego by ła zawsze stolica, praca dla niej. Oczywiście, dręczony nostalgją za Warszawą, przyszły jej obrońca wypełniał sumiennie swe obowiązki prefekta w mieście Łodzi, zasłużył się w szkolnictwie, próbował znów pracować naukowo, obmyś­la tezy dla kontynuowania wysił­ków w dziedzinie teologji, którą chciał uzupełnić tytułem magistra na uniwersytecie lubelskim; w każdymbądźrazie korespondencja księdza z okresu łódzkiego zawiera tony bardzo minorowe. Zmienił się nastrój radykalnie, gdy w roku na stępnym przeniesiono go do War­szawy. Toteż chociaż pracy tu miał niezmiernie wiele, bo i Ognisko Rodziny Marji na Pradze, przy ul. Zamoyskiego 30, gdzie zamieszkał, i parę szkół do obsługi w charakte­rze prefekta, notarjat i archiwum kurji biskupiej, kazania w kilku kościołach, nie było znać ani zmęczenia ani zniechęcenia po ks. Ig­nacym. Był w swojej ukochanej Warszawie, oddychał powietrzem miasta, które tak cenił, czuł się świetnie.

Chmura na tem jasnem niebie zarysować się miała skądinąd, od wschodu, od frontu, skąd w poło­wie 1920 r. zaczęły nadchodzić złe wieści. Fakt cofania się wojsk polskich przed bolszewikami od mie­siąca maja nie ulegał wątpliwości, próby powstrzymania nieprzyjaciela nie dały dobrego wyniku.Ksiądz przeżywał klęskę wojsk polskich bardzo ciężko. I gdy akcja zaciągu ochotniczego była w całej pełni, zgłosił się również do swoich władz. ?Nasze miejsce jest w wojsku, przy naszych uczniach” ? mówił spotykając się ostatni raz z jednym ze swoich kolegów. Dn. 31 Iipca został kapelanem lotnym na Pradze, dn. 8 sierpnia przydzielono go na jego prośbę do 236 p. p. stacjonującego na Pradze. Pułk ten nie miał szczęścia do kapelanów: właśnie przed paru dniami, dnia 20 lipca, poprzednik ks. Skorupki, ks. Stanisław Rozumkiewicz, lwo­wianin, franciszkanin wieloletni kapelan, dawniej w wojsku austrjackiem, obecnie polskiem, został w czasie odwrotu pod Lida zakłuty szablami przez bolszewików.

Stanisław Helsztyński