Najszczęśliwszy Ksiądz Rzeczypospolitej Słowo. 1939, nr 246 (7 września) cz II

Rodzina pochodziła z chudego Podlasia i nie mogła nijak na gruncie warszawskim poróść w pierze. Tam na Podlasiu piaski, rozłogi porosłe olchą, chudoby po parę morgów, typowe szaraczkowanie w gromadzie, w rędowisku chat, przezwanych ?Skorupki? (…)

Prawdopodobnie ks. Skorupka nie wiedział nic o losie kolegi, nie czas było zresztą na długie refleksje. Wypadki następowały szybko po sobie: trzy czwarte armji polskiej w sile piętnastu dywizji stanęło na przedmieściu Warszawy na północ i na południe wzdłuż Wisły, jedna czwarta, pięć dywizyj, miała uderzyć od Wieprza na flankę Ro­sjan nacierających na stolicę. Wcie lano pośpiesznie ochotników do starych formacyj. Bataljon, do którego należał ks. Skorupka, formo­wał się w błyskawicznem tempie w gmachu gimnazjum Władysława IV na Pradze, miał wyruszyć na linję 8, ostatecznie zaś 13 sierpnia. Znamy cztery relacje autentyczne o akcji tego oddziału i o losach kapelana: opowiadanie leka­rza baonu, kancelisty, dowódcy i opis bitwy warszawskiej mjr. Waligóry. Odrzucić należy opowiadania uczniów i przekazy innych świadków, których świadectwa przytaczałem, pisząc o księdzu w r. 1923, próbując po raz pierwszy ustalić elementy jego legendy.

Na podstawie danych z archi­wum wojskowego, przebieg wypadków był następujący. Bataljon składał się z 80% ochotników, podzielonych na 4 kompanje. W 2-ch pierwszych przeważał element in­teligencki, inżynierowie, nauczyciele, urzędnicy, uczniowie szkół śre­dnich i akademickich, w dwóch następnych ? element robotniczy i proletarjacki. Przygotowanie ludzi było wyraźnie niedostateczne, od­byto tylko dwa marsze w pełnym rynsztunku, oswojenie z karabinem było minimalne, oddział nazywano dla jego małego wyszkolenia ?powstańcami”, w odróżnieniu od ?starej wiary”. Umundurowanie było dość dobre ale uzbrojenie złe, w dniu wyruszenia na linję, dn. 13 sierpnia, w piątek w południe, nie posiadano żadnego karabinu maszynowego,nie miano go także podczas wielogodzinnej bitwy dn. 14 sierpnia, stąd olbrzymie straty.

Przed wymarszem ks. kapelan uwijał się stale wśród żołnierzy, po­starał się o chorągiew kościelną za miast sztandaru, spowiadał wszy­stkich i komunikował w kościele św. Florjana, słabszych na duchu doprowadzał perswazją do równo­wagi. W czasie pochodu kroczył obok pierwszej kompanji, nie chciał skorzystać ani z bryczki,ani ofiarowanego mu konia, nie gniewał się, choć chłopcy zbytkowali.

W Ząbkach, gdzie oddział zatrzy­mał się na obiad, biwakowano przy kościele, dowódca z oficerami za­trzymał się na plebanji, z której proboszcz zbiegł w obawie przed bolszewikami. Nastrój panował przygnębiony. Ks. Skorupka przed wyruszeniem zaproponował odwiedzenie kościoła, zaintonował pieśń kościelną, poczem przemówił do żołnierzy, wracając do podnoszonej niejednokrotnie myśli, że przyjdzie im przenieść ciężkie znoje, ale zbliża się właśnie pojutrze w nie­dzielę święto Matki Boskiej Zielnej dzień ten będzie punktem zwrotnym w zmaganiu się z wrogiem.

Już dwa tygodnie przedtem, bawiąc w Zosinku pod Kaczym Do­łem, u sierot, dodawał otuchy, nie pozwolił na ewakuację zakładu, zabronił ruszać cokolwiek w jego pokoju, mówił o święcie tem jak o święcie Królowej Polskiej, wspomniał o człowieku opatrznościowym, który jak Kordecki lub jak Joanna d’Arc, odwróci szalę nieszczęść.

Zdaje się, że bystry, skromny słu­ga Boży nasłuchiwał pilnie, co mówią w sferach wojskowych, i wierzył w skuteczność planu Pił­sudskiego, dzielącego armję pols­ką na grupę pasywną pod Warsza­wą i operacyjną, mającą atakować bolszewików od strony Wieprza. Wierzył w zwycięstwo, był zdecy­dowany na wszystko, sam odbył spowiedź generalną, napisał testa­ment i kiedy wstępował do bataljonu, zastrzegł się zaraz, że weźmie czynny udział w pierwszej bitwie, żeby dać dobry przykład ochotnikom. Przed postawą tego młodziutkiego księżulka, który właśnie przed dwoma tygodniami skończył dwadzieścia siedem lat, przed tym drobnym szatynem, który z natury bynajmniej nie był odporny na wzruszenia i lęki, trudno nie schylić czoła; siłą woli umiał pohamo­wać instynkt samozachowawczy, potępił gwałtownie tchórzów, opuszczających w tej chwili Warszawę, by kierować się ku zaohodowi, i ? naprzekór zwyczajowi ? rostanowił działać jak zwykły ofi­cer linjowy. Na noc, kiedy o późrym zmroku oddział dotarł do Ossowa, ksiądz odosobnił się w chacie z którymś ze swych uczni i położył się na spoczynek, wiedząc,żejutro będzie ciężka rozprawa. Ze wschodu biły łuny pożarów, w oddali nie ustawała wymiana strzałów artyleryjskich.

Oddział nie orjentował się w sytuacji, nie wiedział, że właśnie 13 sierpnia po południu bolszewicy zajęli Radzymin; ludzie oceniali przesądnie grozę położenia z racji psychozy, która od dwóch miesięcy jak koszmar legła na piersiach społeczeństwa. Nie przełamano jeszcze paniki wznieconej ciągłym odwrotem wojsk, nie zdawano sobie sprawy, że kampania była przesą­dzona na niekorzyść bolszewików, że dowództwo sowieckie popełniło fatalny błąd i że skierowało znaczną część swych sił na północ, że naprzeciw około pięćdziesięciu ty­sięcy obrońców Warszawy, zaopatrzonych bardzo dobrze w artylerję, stanęło zaledwie czterdzieści tysięcy szturmujących, że więc Warszawa była prawie nie do wzięcia ? histerja szerzyła postrach, obrona szwankowała, oddziały załamywały się zbyt często z małych powodów.

Miało to okazać się dnia nastę­pnego pod Ossowem. Rano między godz. 3 a 4 ostrzelano gwałtównym ogniem artylerji rosyjskiej bataljony 36 i 33 p. p., zajmujące okopy pod Leśniakowizną, o dwa kilometry na wschód od Ossowa, poczem rosyjskie pułki 235 i 236 udetzyły na Leśniakowiznę i przerwawszy polski front, szły na Ossów, docierając do niego i zajmując je­go wschodni kraniec. Było to na małą skalę powtórzenie się Radzymina. I tu wybiła chwila walki dla ochotników z polskiego 236 p. p., którzy biwakowali w nocy w pełnem pogotowiu na łączce w śródku wsi w pobliżu miejsca, gdzie obecnie buduje się szkoła imienia l.J. Skorupki. kapelan zjawił się jako jeden z pierwszych przy oddziale, obdarzał ochotników medalikami, błogosławił grupy w miarę, jak wyruszały do walki: trzecia i czwarta kompanja uderzyły tyralierą po prawej stronie wsi. Dostały się w zamęt wytworzony przez cofające się oddziały i uległy rozsypce; pierwsza i druga dostały rozkaz odebrania wsi. Kompanja II szła po prawej stronie chat, po łączce otwartej, poniosła ciężkie straty, gdyż znalazła się pod obstrzałem rosyjskich karabinów maszynowych i załamała się wcześnie. Kompanja pierwsza rozwinęła się z dużą trudnością w tyraljerę po lewej stronie zagród chat chłopskich Ossowa. Dowódca por. Mieczysław Słowikowski, szedł na czele przed tyraljerą na prawem skrzydle. W chwili gdy linja przedostawała się przez ogrody wiejs­kie i płoty, podbiegł do porucznika ks. Skorupko, prosząc o pozwole­nie pójścia z kompanja. Załadowano broń, nałożono bagnety, ks. Skorupka stanął o trzydzieści do czterdziestu kroków od dowódcy przed linją strzelecką i pocignął ją swym przykładem naprzód. Linja szła z początku bez strzału, gdyż znajdowała się na zachodnim skraju wsi; w miarę jak podchodzono bliżej do środka wsi, zaczęły padać ze strony przeciwnej pojedyncze strzały, idące jednak zbyt wysoko. Ochotnicy, nieobyci z ogniem, zdradzali wyraźne zdenerwowanie i coraz większą tendencję do rzucania się na ziemię; dowódca poderwał ich okrzykiem ?hurra!” do biegu, któ­ry posunął tyraljerę o dwieście do trzystu kroków naprzód, żołnierz podniecił się i szedł śmielej, mimo że strzały zaczęły podać coraz gęśeiej i celniej; tyraljerą zrównała się prawie ze wschodnim krańcem wsi, znalazła się tam, gdzie dziś stoi obelisk pamiątkowy, godzina była mniejwięcej piąta ? szósta rano; był to pierwszy atak, posunięty dotąd dość daleko i ze sto­sunkowo małemi stratami. W pewnej chwili por. Słowikowski spostrzegł, że ks. Skorupko upadł; nie przywiązywał jednak do tego w wirze walki większej uwagi, gdyż grunt był zagoniasty, pełen miedz i zapadlisk, w tej chwili zresztą kompanja wybrnęła z ogrodowisk na równe rżysko i dostała się pod ogień karabinów maszynowych sprzodu i z prawego boku: rozleg­ły się krzyki rannych w linji, tyraljera padła na ziemię i próbowała się ostrzeliwać; szło to jednak bardzo źle, żołnierze nie umieli ładować broni, karabiny zacinały się.

Była to broń francuska, pociski bez magazynów, ogień słaby wobec braku karabinów maszynowych w tyraljerze polskiej ? kompanja musiała się ze stratami wycofać. Nie oznaczało to rezygnacji, nie: ochotnik, tak źle wyekwipowany i niewyćwiczony nie rozproszył się, odsunął się w stosunkowym porządku na linję wyjściową i stąd do godziny dziesiątej zrobił pięć czy sześć uderzeń tyraljerskich, to rzucając się naprzód, to ustępując przed kontratakiem. Zachodni kraniec wsi utrzymano do nadejścia pomocy; nastąpiło to około godziny dwunastej. Zmęczenie ochotników było tak wielkie, że koło go­dziny dwunastej dowódca nie mógł zmusić linji do podniesienia się i ruszenia naprzód, strzelano zrzadka, ludzie leżeli bez życia.

Sytuacja zmieniła kię gdy koło godziny pierwszej ? drugiej przyszły polskie karabiny maszynowe; ochotnik poszedł naprzód z innemi oddziałami, atakującemi w dosko­nałym ordynku od strony poligonu rembertowskiego, wyparto Rosjan z Ossowa i Leśniakowizny, odebrano i obsadzono pierwszą linję przedmościa.

Nie da się zaprzeczyć, że przez sześć do ośmiu godzin ochotnicy 236 p. p. byli tym oddziałem, który wziął na siebie główny ciężar walki o przerwany front w odległości piętnastu kilometrów od mu­rów stolicy. Walkę prowadzono nieumiejętnie i kosztownie, ale ofiarnie; bataljon poniósł 40% strat, prawie co drugi ochotnik był zabity lub ranny, około 150 do 180 ludzi zaścieliło zwłokami pobojo­wisko na przestrzeni półtora kilo­metra pola. Księdza znaleziono na polu Romana Orycha, koło miedzy na miejscu, gdzie dziś wznosi się drewniany krzyż. Leżał zwrócony twarzą do ziemi, z obciętym czub­kiem głowy, ze skórą i skalpem od rzuconym aż na poziom karku, koło niego leżał wypryśnięty mózg; ręce miał rozpostarte,spod palców prawej ręki wyzierał fioletowy krzyż stuły. Na plecach przez sutanę znać było z tuzin pchnięć ba­gnetem, czy inną bronią: ciało było przez cztery do pięciu godzin na terenie zajętym przez bolszewików. Widocznie dobijano rannych, lub pastwiono się nad zwłokami w ubraniu księdza; śmierć jego na­stąpiła bezwątpienia odrazu, od wybuchu kuli ekrazytowej. Ubra­ny był ksiądz w płaszcz khaki, pod płaszczem miał komżę i stułę (…) Niezwrócenie uwagi na sam moment śmierci księdza tłumaczy się rozproszeniem tyraljery i jej dramatycznemi przeżyciami w silnym ogniu; żadna relacja wiarogodna nie mówi ani o intonowaniu pieśni religijnej podczas posuwania tyraljery ani o kroczeniu księdza z podniesionym krzyżem w ręku, nie jest to jednak nieprawdopodo­bne, prawa dłoń trupa nawet po przywiezieniu do Warszawy była zaciśnięta, jakby trzymała jakiś przedmiot. W każdym razie ksiądz szedł jak oficer linjowy, przed ty­raljerą, zachowanie się jego było naprawdę męskie i godne uznania.

Na pobojowisku zatrzymywali się oficerowie z innych oddziałów i dziwili się zwłokom w sutan­nie. Było to zresztą pobojowisko godne oględzin i szacunku ? bardzo wielu spośród poległych nie liczyło ponad lat szesnaście, po­śród nich trup sanitarjuszki, żony oficera tego samego oddziału, a walczącei w męskiem przebraniu jak zwykły szeregowiec. Po polu uwijali się ludzie, starzy żołnierze uzupełniali z trupów swoje umundurowanie, młodzi płakali, odszukiwali swoich przyjaciół.

Spędzono chłopów i rozkazano zebrać zwłoki; zdejmowano mundu­ry i po wykopaniu dołów na wzgórzu piaszczystem, gdzie dziś stoi cmentarz wojenny i kaplica, kładziono nagie trupy warstwami jedne nad drugiemi, jedną warstwę głową na wschód, drugą głowami na stopy niżej leżącej warstwy, głowami ku zachodowi.

Zwłoki dowódcy batalionu, księdza kapelana i sanitarjuszki sierowano pod wieczór ku Warszawie. Na zarekwirowanym wozie rzeźniczym w nocy ksiądz kapelan ? najszczęśliwszy ksiądz Rzeczy­pospolitej, gdyż dane mu było po­lec za ojczyznę i zyskać czystą, własną krwią okupioną sławę, wracał do stolicy, którą opuścił wczo­raj rano – a z jego pogodnej twarzy, ze skrwawionej głowy, owi­niętej w czerwoną chustę, podaną przez jakąś wieśniaczkę, promie­niał w świetle gwiazd ten poryw, który ożywiał go o świcie.

Stanisław Helsztyński