Okiem Mariana: Spojrzenie dwudzieste trzecie

? Już przestań się pan gorączkować, panie Mareczku ? nasłuchasz się pan tych farmazonów od klientów, a że panewki pod maską klekoczą, to nie wszystko pan zrozumiesz i stąd nieświadomie ferment pan siejesz potem. Jak to? No tak to, jak choćby z tym niusem, że w Kobyłce czarnych biją.

Głupia sprawa, co? Plotka, jak to mówią, wylatuje wróblem, a wraca ? nota bene ? wołem. Jużeś pan z koleżkami dymów od zachodu na horyzoncie wypatrywał, boście myśleli, że o kolor skóry chodzi. Kobyłka to wprawdzie nie Paryż, długo by ofiar szukać, ale się wam przypomniało, jak tam po samochodach skakali, i dalej, w te pędy ? ubezpieczać te swoje furmanki jak najwyżej, jak nigdy! Strach blady padł na taksówkarzy… A tu łuny na horyzoncie nie widać, straż pożarna nie wyje, zamieszek na tle rasowym, znaczy się, nie ma. Konsternacja. Telewizja, znaczy się, też nie przyjedzie. Pan Czesław zaraz teorię wysnuł, że może o kler chodzi i nie szło mu wytłumaczyć, że w Kobyłce złego słowa o dobrodziejach nie powiedzą. Już prawie do toruńskiego radia się dodzwonił na antenę z sensacją, kiedy mały Kasperczak przyleciał z wiadomością, że to o Czarnych Radom chodzi, i że im młodzi siatkarze z Wichru włomotali 2:0 w setach. Wstyd, panie Mareczku, jak beret z antenką ? tu, na Warszawskiej, już prawie barykady budowali.

Albo w zeszłym tygodniu: latasz pan po postoju jak kot z pęcherzem: koniec demokracji! Koniec wolnej prasy! Magistrat ich knebluje, szantaż i groźby. Dziennikarzy straż miejska do lasu wywiozła ? to fakt, choć powodów po prawdzie jeszcze nie miała. Gryzipiórki u nas jak te afrykańskie drapieżniki są ? zawsze sobie najsłabszą sztukę w stadzie upatrzą i po pęcinach kąsają, bo wtedy pewność jest, że obiad będzie… Że wywieźli, toś pan widział, ale że wrócili potem, to już nieistotne było, boś pan był zajęty skrobaniem elaboratu do władz najwyższych i wszystkich świętych z uprzejmym donosem na naszych dzielnych strażników. A oni tylko prezentacje w terenie robili! Dziennikarz stworzeniem miejskim jest i jak do lasu przypadkiem trafi, to najczęściej otumaniony ciszą, tlenem i brakiem zasięgu w telefonie kręci się w kółko i beczy coś niezrozumiale, jak zagubiona owieczka. Pod eskortą straży zawieziono więc pismaków do lasu, żeby sobie śmieci obejrzeli i napisali, jak to sobie władze radzą ze śmieciarzami i dzikimi wysypiskami.

Albo jak sobie nie radzą ? to już od tego zależy, czy dziennikarz rzetelny jest, czy rozsądny.

Marian z Wołomina