04. Czwarta (pierwsza) władza

Ponoć żyjemy w obrębie Tofflerowskiej trzeciej fali, w której podstawowym i najcenniejszym surowcem jest wiedza. Tak jak kiedyś bogactwo i siła tak dziś informacja może decydować o losie jednostki w obrębie społeczeństwa. Wraz ze wzrostem znaczenia tego zjawiska rośnie znaczenie ich kreatora – mediów, które zdobywają (o ile już nie zdobyły) pierwszorzędny wpływ na postrzeganie rzeczywistości. To one kontrolują władzę i wyznaczają granice między tym co złe a tym co poprawne lub nawet chwalebne. Jesteśmy dumni z tej kontroli – kto jednak kontroluje kontrolujących?

Jedną z najjaskrawszych emanacji demokratyzacji jest wolność słowa. Jest ona wprowadzana w życie niemal natychmiast a na jej skutki nie trzeba długo czekać, w przeciwieństwie do implementacji „zdrowego” systemu politycznego czy podniesienia dobrobytu obywateli. Zastanówmy się nad rolą mediów w dzisiejszym świecie i konsekwencjami obecnego stanu rzeczy. Popularnym jest dzisiaj stwierdzenie o czwartej władzy (ponoć jest już i piąta w naszym kraju: służby specjalne), która stanowi obecnie źródło umasowienia wiedzy a przez to ma wyraźny wpływ na procesy zachodzące w obrębie legislatywy, egzekutywy a nawet sadownictwa. Nie raz spotykamy się z pozytywnymi skutkami działalności dziennikarzy, którzy bezwzględnie lustrują i wręcz wymuszają odpowiednie działanie wobec biednych, samotnych czy pozbawionych „pleców” jednostek. Nie zawsze jednak proces ten jest tak jednoznaczny i co najważniejsze ukierunkowany na dobro ogółu. Jesteśmy tylko ludźmi, i popełniamy błędy, prawda?
XVIII wieczna zasada trójpodziału władzy nie przewidywała istotnej roli mediów. Monopol władzy na dostęp do informacji uległ likwidacji wraz z postępem technologicznym i rozwojem praw człowieka, obywatela. Zmiany cywilizacyjne spowodowały, że dzisiaj niedoinformowana jednostka traci o wiele więcej (i częściej) niż jej odpowiednik doby Monteskiusza czy Locka, dlatego też musi czerpać wiedzę a media dostarczają ją w sposób skondensowany, podając fakty i nierzadko ich interpretację. W obecnym stanie rzeczy pokusiłbym się nawet o tezę, iż działanie dla nieograniczonej wolności słowa ogranicza korzyści jakie winno odnosić społeczeństwo z tego nabytku demokracji. Przy takim natłoku czasem wręcz sprzecznych ze sobą informacji następuje efekt podobny do ich braku. Ludziom wydaje się że są w posiadaniu wiedzy o tym jak interpretować pewne zjawiska, kierują się nimi i …często popełniają błędy, szkodząc sobie i innym. Dziś, wobec przesytu wiadomości wygrywa ten kto wie gdzie oraz czego szukać. Przeciętny Polak ogranicza się do jednego dziennika (tygodnika) oraz popularnych programów w TV. Są to dla niego podstawowe elementy socjalizacji politycznej, obywatelskiej, ponieważ szkoła w obecnych czasach raczej nie wychowuje a czasem nawet nie kształci jak należy. Widzimy więc jak potężną mocą dysponują media.
Obecnie temat ten jest szczególnie ciekawy z racji dyskusji nad działaniem pewnej kontrowersyjnej rozgłośni radiowej. Zauważmy jak bardzo różnią się od siebie opinie ludzi – od siania nienawiści do spisku wrogich sił na jedynego „obrońcę wolności słowa i myśli patriotycznej”. Zauważmy wreszcie jak mocny wpływ ma owe radio (ale też inne giganty medialne) na życie społeczne, ekonomiczne, kulturalne. Cóż więc ogranicza owe podmioty informacyjne? Z pewnością prawo, ale nawet i ono ma problemy z racji widma lęku przed posądzeniem władz o niedemokratyczne praktyki i wprowadzanie cenzury (samobójstwo polityczne). Moim zdaniem mamy do czynienia z dwoma czynnikami, które spełniają rolę hamulców, wyznaczających pewne granice mianowicie: etykę dziennikarską oraz popyt. Pierwszy jest bliżej nieokreślonym zjawiskiem, które jest odbierane na wszelkie możliwe sposoby i (niestety) często sprowadza się do ideału, czy może lepiej: teoretycznego konstruktu. Rozważmy sytuację jaka miała miejsce po tragicznej śmierci p. Milewicza. Pamiętam jak jeden z poczytnych tabloidów zamieścił zdjęcia martwego dziennikarza. Pamiętam również jaki sprzeciw i protest wywołało to w środowisku dziennikarskim. Moim zdaniem było to słuszne posunięcie, którego celem było potępienie „nabijania” sobie publiki na wszelkie możliwe sposoby, ale zastanawiam się czy zamieszczenie zdjęcia innej osoby (anonimowego Polaka) również wywołałoby takie emocje i sprzeciwy ? Czy nie mamy tu do czynienia ze stopniową, lecz konsekwentną brutalizacją nie tyle życia społecznego ale konkretnie informowania ludzi o tym życiu. Ile jest w tym prawdy a ile celowej manipulacji, której celem jest wzbudzenie ciekawości a co za tym idzie większego popytu (drugi hamulec) na towar określonej gazety, tygodnika, radia itp., którym jest informacja.
Smutkiem napawać może fakt, iż wspaniała i rzetelna praca części środowiska dziennikarskiego jest równoważona przez skrajnie negatywne działanie ich kolegów po piórze. Ludzie ci albo nie chcą albo wręcz nie potrafią trafnie ocenić faktów i rzetelnie opisać je społeczeństwu. Zamiast informować – dezinformują, zamiast scalać – tworzą podziały i brak zrozumienia dla argumentów drugiej strony. Wraz w wielką mocą twórczą jaką zyskały media na przełomie XX i XXI wieku na ich barkach spoczęła również ogromna odpowiedzialność. Pytanie brzmi: czy wszyscy są w stanie unieść te brzemię?