A jutro wygramy

Zatrzymanie
Armii Czerwonej w sierpniu 1920 roku na polach Radzymina współcześni
nazwali Cudem nad Wisłą. W dniu 14 sierpnia klęska wydawała się
nieuchronna. Oto jak wspominał ten dzień premier Wincenty Witos.

„Nie tracąc ani chwili, wybrałem
się (z Leopoldem Skulskim ministrem spraw wewnętrznych – dop.red.) w
ten sam dzień po południu na front w okolice Radzymina. (…)
napotkaliśmy luźne i dość liczne oddziały wojskowe, uciekające co
siły w kierunku Warszawy. Pędziły one na oślep przez pola, łąki,
rowy, gubiąc i rzucając po drodze mundury i broń.

Gen. Haller, jadący autem w stronę
Warszawy, starał się ich zatrzymać gorącym przemówieniem.
Niewiele to jednak pomogło. Pędzili przed siebie dalej, dopóki
silny oddział innych żołnierzy nie stanął im na drodze i nie
zatrzymał przemocą. Gen. Haller tak był przejęty, że jadąc koło nas
nie zobaczył nas wcale, mimo dawanych mu znaków. Skulski
spojrzał na mnie z bolesnym uśmiechem.

Czuliśmy obydwaj jakąś straszną zmorę,
wiszącą w powietrzu i odbierającą ludziom rozsądek i poczucie
rzeczywistości.

Niebezpieczeństwo stanęło nam przed
oczyma w całej swojej grozie, gdyśmy musieli patrzeć na coraz to nowe
zastępy żołnierzy, ubranych i uzbrojonych, ale przerażonych,
niemogących wymówić nawet jednego słowa, a widzących tylko w
ucieczce ratunek. Zapytani, dokąd uciekają, nic nie odpowiedzieli,
oglądają się trwożliwie poza siebie.

(…) z południowego zachodu wysypało
się wojsko bolszewickie z lasu gęstymi masami. Artyleria polska
przywitała je gwałtownym ogniem. Piechota, do której należały
i owe dopiero co uciekające pułki, przeszła do ataku. Myśmy się
ukryli za grubą ścianą murowanego domu, ażeby bezpiecznie przeczekać
potyczkę. Nie trwała ona długo, bolszewicy bowiem zaatakowani z boku
przez polskie oddziały idące od północy, cofnęli się szybko,
podobno z dużymi stratami. Radzymin tego dnia dostał się w ręce
wojska polskiego.

Kilkoma bateriami dział polskich w
miejscowości zwanej Pustelnikiem dowodził w tej potyczce porucznik,
Białorusin z pochodzenia. Odegrały one wielką rolę. Sam zaś ten
oficer lekko ranny w głowę i w nogę, broczący krwią, nie schodził z
posterunku przez całe dwie doby. Kiedyśmy do niego przyszli, był
blady i chwiał się na nogach, a mimo tego pełnił służbę z fanatyczną
zaciętością. Rozmawiając ze mną ocierał rękawem krew z małej rany,
jaką miał na prawej stronie głowy. O sobie nie chciał mówić i
widziałem, że niechętnie odpowiadał na pytania mu zadane, natomiast z
wdzięcznością przyjął papierosy, których mu ze dwa tuziny
ofiarował Skulski. (…) Co się z nim stało, nie wiem, bo do mnie
wcale nie przybył, a jego nazwiska nie zanotowałem.

(…) Do Warszawy powracaliśmy w
ciężkim nastroju już późnym wieczorem nie wiedząc, jak jest
gdzie indziej i co jutro przyniesie. Oczekujący na mnie gen.
Rozwadowski miał natomiast twarz rozpromienioną, dowodząc mi dość
długo, że najgroźniejsze niebezpieczeństwo minęło, jeżeli ono w ogóle
istniało, a pełne zwycięstwo nad bolszewikami jest co godzina
bliższe.” Tego wieczoru Radzymin jeszcze raz dostał się w ręce
bolszewików. Dzień następny przyniósł już zwycięstwo.

opr.EMU