Chwila zadumy

Wspomnienie o Marku Zychu, lekarzu z wołomińskiego szpitala

Janusz
Mroczek

Minęła pierwsza rocznica śmierci mojego ucznia i przyjaciela
doktora Marka Zycha. Stoję nad jego grobem, widzę płonące znicze i
świeże kwiaty. To znaczy, że koledzy i pacjenci pamiętają o nim. To
jedyne dla mnie pocieszenie.

Przed moimi oczami przesuwają się – jak film – wspomnienia
trzydziestu lat naszej znajomości, oraz dwudziestu sześciu lat
wspólnej pracy na oddziale chirurgicznym Szpitala Powiatowego
w Wołominie.
Chłonny wiedzy
Pamiętam moment kiedy w 1973
r. przybył na mój oddział chirurgiczny… był człowiekiem
młodym, pełnym entuzjazmu, chłonnym na wiedzę teoretyczną jak i
praktyczną. Szybko zrozumiał, że każdy człowiek jest inny i że do
każdego chorego należy podchodzić indywidualnie. Posiadając wybitne
zdolności manualne szybko zdobył pierwszy (w 1974 r.) i drugi (w 1979
r.) stopień specjalizacji. Pomagał mi w stworzeniu zespołu chirurgów
i pielęgniarek z którego mogłem być dumny.
Od 1981 r. był
moim zastępcą. Wzywany w nocy przez swoich młodszych kolegów,
nigdy nie odmówił im pomocy. W latach 90-tych, na moją prośbę,
zajął się urologią. Zrobił II stopień z tej specjalności, co
pozwoliło na rozszerzenie wachlarza zabiegów w naszym
oddziale. To oczywiście zwiększyło jego obciążenie fizyczne i
psychiczne. Znajdował mimo to czas na uprawianie sportu, na kino,
teatr.
Był osobą towarzyską, ale zawsze skromną. Umiał nawiązywać
kontakt z każdym chorym człowiekiem niezależnie od jego poziomu
intelektualnego. Potrafił uszanować ludzi z ciężko spracowanymi
rękami, a przecież takich w naszym rejonie nigdy nie brakowało. To
była jego piękna cecha, która wzbudzała szacunek wśród
pacjentów i kolegów lekarzy.Doceniał ciężką pracę
pielęgniarek i salowych. Służył im zawsze pomocą. Nigdy nie
zapomniał, że wszyscy pracownicy oddziału chirurgicznego, to jedna
„wielka rodzina”. Wspólnie przeżywaliśmy wszystkie
tragedie osobiste naszych pracowników, a nie było ich wcale
tak mało. Wielu naszych kolegów i koleżanek odeszło z tego
świata w młodym wieku. Ciężkie choroby też nie omijały naszego
środowiska chirurgicznego.
Pamięć niepowodzeń i
sukcesów

Chirurgia to specjalność piękna, ale
jednocześnie bardzo stresująca. Te ciągłe stresy powodują, że nie
potrafimy się w życiu prywatnym całkowicie izolować od pracy
zawodowej. Głęboko przeżywamy wszystkie niepowodzenia, kiedy to nie
udaje się nam uratować ludzkiego życia. Żaden chirurg nie potrafi o
tym zapomnieć. Długo analizuje wszystkie inne możliwości wyboru
metody leczenia, ale zawsze pozostają wątpliwości. Myślę, że
najlepszymi lekarzami są ci, którzy pamiętają swoje
niepowodzenia na równi z sukcesami. To one uczą nas pokory tak
bardzo potrzebnej do wykonywania tego ciekawego zawodu jakim jest
chirurgia.
Wiem, że pamięć ludzka jest zawodna, ale myślę, że te
kilka słów wspomnień o lekarzu który pozostawił po
sobie tak wiele dobrego, pozwoli wielu jego pacjentom zatrzymać się
na chwilę zadumy – a być może – i na krótką modlitwę za jego
duszę.