Jeden z tych chłopców

Opowieść
weterana Bitwy Warszawskiej Zenona Jankowskiego


Niech pan się nie dziwi, że nie poznaję tego miejsca. Przecież wtedy
wyglądało to zupełnie inaczej – mówi Zenon Jankowski, weteran
Bitwy Warszawskiej. W lipcu 1920 roku do Seminarium Nauczycielskiego
w Wymyślinie dotarła odzezwa Józefa Piłsudskiego „Ojczyzna
w niebezpieczeństwie”. Dowiedzeliśmy się, że front bardzo
potrzebuje ochotników, którzy będą zastępować starszych
żołnierzy. Zaczęto organizować się grupkami. W pięcioosobowej grupie,
w której byłem najmłodszy, dotarliśmy do Warszawy.
Zakwaterowano nas w Cytadeli. Razem z nami przybywały grupy z naszych
okolic – Płocka, Ciechanowa, Lipna i Skępego – mojej
miescowości. Większość z nas była po raz pierwszy w stolicy. Wielkie
miasto, którego dotąd nie znałem, oszołamiało nas. Miałem
piętnaście lat, więc były pewne trudności z zarejestrowaniem mnie
jako ochotnika, ale pomogło to, że należałem do Związku
Strzeleckiego. W dwutygodniowym, przyśpieszonym trybie odbyliśmy
przeszkolenie wojskowe i zostaliśmy wcieleni do armii. Dostaliśmy
buty, bluzy i kokardki. Były trzy pułki ochotnicze: 201, 205 i 236.
Ja zostałem przydzielony jako zwiadowca 236 pułku. I wreszcie
przyszedł ten alarm.Pierwszy raz dostałem do ręki prawdziwy karabin i
garść nabojów bez magazynka. Przekroczyliśmy Wisłę i
ruszyliśmy na wschód. Sierpień 1920 roku był gorący, pora
żniw. Ludzie byli przychylni rekrutom, a zwłaszcza ochotnikom. Po
drodze dawano nam wodę do picia. Pamiętam, że od jednego starszego
pana dostałem trochę chleba. Gdy dotarliśmy do tej wsi, nie
wiedziałem, że to będzie kulminacyjny punkt. Był wieczór,
spaliśmy w stodołach. Zdziwiło nas, że wieś wyglądała jak wymarła,
nigdzie nie było ludzi. Z daleka widać było łuny, domyśliłem się, że
front się zbliża. Plutonowy kazał nam zniszczyć dokumenty i kokardy.
To był znak, że ruszamy na bitwę. Jak przez mgłę pamiętam jakieś
okopy, w dalszym tle budynki gospodarcze i stodoły. Po pierwszym
ataku mundurki nasze były brudne i poszarpane. Widziałem wielu
zabitych i rannych. Jednego starszego rannego żołnierza, wraz z
innymi wyciągałem spod kul w ustronne, bezpieczne miejsce. To było
przerażające, jęki rannych i konających długo jeszcze prześladowały
mnie w snach. Był wśród nas młody ksiądz, który wlał w
nas ducha męstwa i odwagi. Wołał: żołnierze kochani, walczcie mężnie,
wytrwajcie. Bóg z nami! Już niedługo bolszewicki koniec. Po
tym krótkim przemówieniu ksiądz spowiadał niektórych
żołnierzy i udzielał komunii świętej. Przeczuwaliśmy, że będzie to
ostatni moment bitwy. Ksiądz z krzyżem w ręku i stułą na ramionach
zagrzewał nas do walki.

Byłem w pobliżu tego miejsca, gdzie
upadł, trafiony nieprzyjacielską kulą. Dopiero później
dowiedziałem się, że kapelan ochotników, który poderwał
nas do boju nazywał się Ignacy Skorupka i że poległ na polu bitwy pod
Ossowem.

– Wraz z Panem Zenonem złożyliśmy
kwiaty na ossowskim cmentarzyku…

– Tu leżą moi współtowarzysze
broni z 236 pułku. Ale przecież nawet wtedy nie znałem ich nazwisk.
Ponieważ przed bitwą musieliśmy zniszczyć dokumenty, wielu poległych
nie można było zidentyfikować. Powrót był okropny. Drogi
zatarasowane, przeważnie przewróconymi wozami, wszędzie
okropny smród rozkładających się ciał. Podczas nocnej przerwy
w walkach przeprowadziłem zwiad. Zdobyłem wtedy cztery karabiny na
śpiących bolszewikach, za co na wniosek dowódcy, pułkownika
Stanisława Burhardta-Bukackiego zostałem wyróżniony przez
generała Józefa Hallera Krzyżem Walecznych. We wrześniu z
kolegami Zygmuntem Skorupskim i Józefem Napiórskim
wróciliśmy do Skępego, żeby kontynuować naukę w Seminarium
Nauczycielskim. Dla nas ta wojna się skończyła, na zawsze pozostała
jednak w naszych sercach.

– To bardzo ważne, że dbacie o to
miejsce, że tak pięknie utrwalana jest pamięć o tych wydarzeniach. Po
II Wojnie Światowej przyszły takie czasy, że nawet z najbliższą
rodziną o nich nie rozmawiałem. Dopiero kiedy prezydentem został Lech
Wałęsa, kiedy do Radzymina przyjechał papież Jan Paweł II –
pokazałem im swoje pamiętniki. Mam już blisko sto lat, zostało nas
już niewielu. Bardzo się cieszę, że dożyłem tych czasów,
kiedy
o wojnie 1920 roku można powiedzieć całą prawdę. Wreszcie
przyszedł ten czas, że będzie mógł powstać pomnik Bitwy
Warszawskiej. Fragment fundamentów Wawelu, poświęcony przez
Ojca Świętego, ma być kamieniem węgielnym tego monumentu. Nie pomnika
poległych, znanych z nazwiska i nieznanych żołnierzy, ale pomnika
Bitwy. Budować go powinni ci wszyscy, których wolność została
tutaj obroniona. Dzisiaj Europa się jednoczy, przestają istnieć
granice, ale Francuzi czy Belgowie nie wiedzą nawet o tym, że te
demokratyczne struktury mogły powstać dzięki bohaterom spod Ossowa i
Radzymina. Nie pamięta o tym też wielu Polaków. Dlatego
kolejne pokolenia powinny tutaj przyjeżdżać, uczyć się swojej
historii.

– Wiem, że już na to za późno,
ale naprawdę chciałbym jeszcze zamieszakać tutaj, gdzie dba się o
utrwalenie pamięci tamtej bitwy. Jeśli tylko zdrowie pozwoli, na
pewno przyjadę do Ossowa w sierpniu, aby wziąć udział w
uroczystościach, związanych z wydażeniami, które należały do
najważniejszych w moim życiu.