Łukasz Rygało: Homogenicznie

Chyba zbyt często wydaje nam się, że świat jest dość słabo zróżnicowany… „Kuchnia azjatycka”, „muzyka afrykańska”, „kultura europejska” sugerują, że obejmują tematykę z wyraźnym wspólnym mianownikiem: podobne smaki, wspólne harmonie, zbliżoną estetykę. Jakiś Japończyk mógłby klarować ziomkowi przy sushi w centrum Tokyo: „no wiesz, stary, ludowa muzyka z Europy Wschodniej”. Czy miałby rację? Dopiero kiedy sami doświadczymy różnic przekonamy się, jak niewiele łączy choćby folklor Kurpiów i mieszkańców Polesia.

Geograficznie to przecież tereny niezbyt odległe, ale kulturowo – biegunowo różne. Niedzielny koncert zespołu „Warszawa Wschodnia” w wołomińskiej „Fabryczce” chyba uświadomił to wielu słuchaczom. Dwie części koncertu wydawały się być wykonywane przez zupełnie innych śpiewaków, choć na scenie wciąż stali ci sami artyści. Okazuje się, że nieraz w zupełnie nieodległych wsiach tego samego regionu te same pieśni wykonywano w zupełnie różny sposób. Kiedyś. Dziś nie wykonuje się ich prawie wcale – czasem tylko grupka zapaleńców przyjeżdża z miasta i próbuje nagrywać ostatnie babuleńki pamiętające dawne, ludowe obrzędy, żeby zachować tę różnorodność i dziwować się jej, kręcąc głowami.

Są więc te różnice czy ich nie ma? Dziś chyba znikają – choć w muzyce stylów i trendów nie brakuje, to jednak można założyć, że dzięki współczesnej technologii i masowej produkcji miłośnicy na przykład ciężkich brzmień na całym świecie słuchają w większości tych samych zespołów. Jazzmani czy miłośnicy bluesa wcale nie mają lepiej… Cieszymy się, że żarcie w wielkich, sieciowych fastfoodach w każdym miejscu świata smakuje tak samo, że jako fani filmowego „Powrotu do przyszłości” należymy do międzynarodowej społeczności, że w internecie jakiś ciemnoskóry gość gra na tle panoramy Nowego Jorku Mazurka Dąbrowskiego na steel drum. Globalna wioska. Wszyscy do wszystkich mają blisko. Zrobiło się dość homogenicznie…

Smutno się tylko robi, kiedy w prima aprilis w ciągu niespełna dwóch godzin czwórka znajomych dzwoniąc z pożyczonych telefonów wkręca nas w ten sam numer z serii „dzwonię ze sklepu AGD, czy potrzebuje pan lodówkę?”. Trochę takie „kopiuj/wklej” w realnym świecie… W takiej sytuacji nawet SMS z urzędowego serwisu informacyjnego cieszy. Zapisałem się parę tygodni temu, zdążyłem o tym zapomnieć – to pierwsza informacja: zapraszają mnie na debatę o zwiększeniu poczucia bezpieczeństwa w gminie. Chyba nie pójdę.

Na rozmowy o „poczuciu” wysypiska jakoś mnie nie zapraszali.