Marcin Pieńkowski – Bond zabijaka

?Casino Royale” było powiewem świeżości – najsłynniejszy szpieg świata otrzymał nowy image – zaczął przypominać bardziej umięśnionego zabijakę (na dodatek kochającego, nie uwodzącego) niż niezniszczalnego agenta z arsenałem komiksowych gadżetów.

Kolejny film cyklu ?Quantum of Solace” idzie podobnym tropem. To najkrótszy odcinek z całej serii i kompletnie pozbawiony atrakcji charakterystycznych dla klasycznych Bondów, może z wyjątkiem egzotycznych zakątków, w których rozgrywa się akcja filmu.
Poetyka nowego odcinka przypomina serię z agentem Jasonem Bournem – ruchliwa kamera, dynamiczny montaż, pościgi i strzelaniny właściwie bez wytchnienia dla widza. Problem w tym, że poza początkową sekwencją ?Quantum of Solace” zbyt efektowne i błyskotliwe nie jest – fabuła filmu jest banalna, sceny pełne pirotechnicznych efektów i mordobić są raczej wtórne. Miejscami nowy odcinek przygód Bonda przypomina epizod ?Transportera” a nie część kultowej serii. O ile w ?Casino Royale” Bond udanie igrał ze swym emploi, to w ?Quantum of Solace” wszystko jest irytująco poważne. Są motywy zemsty i poszukiwania sprawiedliwości na własną rękę, które śmierdzą ciężkim patosem.
Fabuła filmu, chociaż prosta jak drut, jest mocno skondensowana – twórcy postawili na wysokie stężenie akcji i niestety się na tym przejechali, bo ze starego Bonda nic ciekawego nie zostało. Otrzymaliśmy ?nawalankę” pełną wybuchów i krwi, w której równie dobrze mógł zagrać Jason Statham, Sly Stallone czy Vin Diesel. ?Quantum of Solace” pozbawione jest napięcia, humoru, elementów pastiszu i gadżetów. Aż tęskni się za starym, dobrym Seanem Connery, a nawet Rogerem Moore’m. Daniel Craig w ?Quantum of Solace” jest byle jaki – strzela, mści się i stara się dorównać kolegom po fachu.

Quantum of Solace
USA 2008
Reż.: Marc Forster
Obsada: Daniel Craig, Jesper Christensen, Judi Dench
Dyst.: Imperial – Cinepix
105′