Ona wciąż żyje…

Dzięki inwencji Marzeny Kubacz Dom
nad Łąkami nie jest martwą, przykurzoną placówką muzealną, odwiedzaną tylko przez obowiązkowe szkolne wycieczki.

 

Nałkowska pisząc swoje dzienniki, miała nadzieję, że za 50 lat, ktoś je przeczyta, że dzięki temu zachowa się informacja o epoce piecy krematoryjnych. Zastanawiała się ciągle jak żyć w tych nieludzkich czasach, aby pozostać sobą. Dziś nie powinniśmy zapominać o tamtych dniach – uważa Marzena Kubacz, dyrektor Muzeum

 

W ostatni piątek, podczas wieczoru poświęconego 120. rocznicy urodzin i 50. rocznicy śmierci pisarki fragmenty „Dzienników czasu wojny” czytała Irena Jun. Mistrzowskie wyrażenie przez autorkę „Dzienników” klimatu tych dramatycznych lat podkreśliła w komentarzu prof. Hanna Kirchner. Zofa Nałkowska, skazana na wojenną tułaczkę, wraca wspomnieniami do podwołomińskich pejzaży, żegna się z na zawsze utraconym dworkiem w Górkach.
Istotnym dopełnieniem tego spotkania z Zofią Nałkowską była wystawa fotografii – portretów Gości „Domu”, wykonanych przez artystę fotografika Tadeusza Kuleszę z Kobyłki.
Choć po pisarce nie pozostało wiele pamiątek,nawet autorska kolekcja jej książek zaginęła w wojennych zawieruchach, to dzięki inwencji Marzeny Kubacz Dom nad Łąkami nie jest martwą, przykurzoną placówką muzealną, odwiedzaną tylko przez obowiązkowe szkolne wycieczki.
Wciąż dzieje się tu coś nowego. Wernisaże, autorskie prezentacje, recitale aktorskie i koncerty od dwunastu lat gromadzą wołomińską elitę kulturalną. Elitę całkiem liczną, bo podczas tych spotkań niewielki dworek dosłownie pęka w szwach. Bywa tu i pan Miron Cichecki, żywa historia Wołomina i gimnazjaliści, po raz pierwszy spotykający się ze Sztuką przez duże S. W kameralnych pokoikach Domu nad Łąkami poznali Irenę Kwiatkowską, Jacka Kaczmarskiego, Kirę Gałczyńską i Jerzego Bralczyka. Słuchali żeglarskich opowieści Krzysztofa Baranowskiego, poezji księdza Jana Twardowskiego, wspomnień Barbary Skorupki, bratanicy księdza Ignacego i mistrzowskich recytacji Henryka Machalicy. JK

Jedno przemyślenie nt. „Ona wciąż żyje…

  1. Cieszę się niezmiernie z tego, że DOM NAD ŁĄKAMI TĘTNI ZYCIEM za sprawą Pani Marzeny Kubacz i miejscowych działaczy kultury. Bywałem tutaj wielekroć z Panią Hanią Nałkowską-Bickową. W ten uroczy zakątek przyjeżdżaliśmy ze względów sentymentalnych i poznawczych. Stąd przywoziłem Pani Hani na Żoliborz garście wrzosów, które uwielbiała. Było to w latach sześćdziesiątych, gdy pisałem monografię ZOFIA NAŁKOWSKA (druk 1973 – praca doktorska) bogato inkrustowaną cytatami z rękopisów Dziennikowych. Wydrukowałem wówczas w „Pamiętniku Literackim” (1967, z. 2, s. 555-576) rozprawę pod tytułem „Praca Nałowskiej nad powieściami w świetle DZIENNIKÓW”. To z tego źródła dowiedziała się Hanna Kirchner o istnieniu Dzienników i o ich opiekunce, Pani Hani. Mówienie, że „skądś” się dowiedziała (Ona, hidtoryk literatury) jest po prostu…niesmaczne. A gdzie rzetelność uczonego. Ale niech tam!!! Zresztą bibliografia moich prac o Siasi Nałkowskiej (tak ją z Panią Hanną nazywaliśmy) można znaleźć w mojej stronie internetowej:www.wlodzimierzwojcik.pl dział Bibliografia. Wolałem pisać o Siasi książki i artykuły, wygłaszać przez dziesięciolecia referaty.
    PS. Cieszę się, że edycją Dzienników zajęła się inna osoba, nie ja. Ja (jako chłop) nie miałbym cierpliwości, aby opracować taką ilość przypisów. Hanna Kirchner zrobiła rzecz imponującą i wartościową.

Możliwość komentowania jest wyłączona.