Spóźnione, ale serdeczne…

Wiesław
Kazana

Pamiętam ze szkoły to wielkie
biadolenie, żal i rozpacz płynące z tekstów opisujących
rozbiory Polski. Jesteśmy wychowani w wielkim szacunku dla patriotów
walczących o niepodległość – powstańców, zesłańców
i innych poświęcających się dla ojczyzny.To słuszne i oczywiste. Ale
przecież ich działania to dopiero skutek otrzeźwienia po
nieprawdopodobnej utracie własnego państwa.

Zastanawiało mnie zawsze, jak wyglądały
tamte czasy upadku i degrengolady, triumfującej prywaty, przekupstwa,
głupoty i pijaństwa. O czym myśleli nasi przodkowie, co ich tak
naprawdę zaprzątało, że „zapomnieli” uratować własny
kraj? Dlaczego ci, którzy decydowali o losach państwa tak
ochoczo poszli żreć do rosyjskiego, niemieckiego i austriackiego
koryta?

Czesław Miłosz w jednym z wywiadów
opowiadał o krótkiej notatce amerykańskiego studenta zapisanej
na książce o historii Polski, na końcu rozdziału o rozbiorach –
„…i dobrze im tak…”

Próbując zrozumieć co się dzieje
obecnie, widzę stan umysłu i ducha wielu polityków jakby
żywcem przeniesiony z przedrozbiorowej Polski. Ale wyciągnijmy lekcję
z historii. Chętnych tym razem do brukselskiego koryta odeślijmy do
chlewa (jeśli świnia), do obory (jeśli bydlę), do kryminału (jeśli
złodziej). Wybierzmy ludzi mądrych, uczciwych, doświadczonych, którzy
w swoim życiu już pokazali kim są, jakie wartości im przyświecają i
na ile są im wierni.

Ponoć tylko krowa nie zmienia poglądów,
ale wolałbym głosować na krowę niż na polityka, który jest już
szczęśliwie w piątej partii i prócz chęci „zasiadania”

i brania pieniędzy właściwie nic go już
nie interesuje.

A dlaczego o tym piszę?

Bo nie chcę, aby kiedyś mój wnuk
na innym rozdziale historii Polski przeczytał:

:…I dobrze im tak…”