W ładnym miejscu

Bożenna
A. Krzemińska

Wiek dziewiętnasty charakteryzowała
rewolucja przemysłowa i związany z nią gwałtowny rozwój miast,
często budowanych od podstaw, jak Łódź czy Żyrardów.
Miasto przyciągało miejscami pracy w fabrykach, obietnicą poprawy
warunków życia. Pod koniec wieku dwudziestego rozpoczęła się
tendencja odwrotna – mieszczuch umęczony życiem w betonowym
bloku i hałasem ulicznym zaczyna poszukiwać ładnego miejsca na
osiedlenie się. Umęczony cywilizacją chce zamieszkać tam, gdzie
słuchać będzie śpiewu ptaków, kumkania żab i szmeru strumyka a
nie awantury u sąsiada. Wsiada więc w samochód i wyrusza w
poszukiwaniu działki budowlanej pod lasem, na skraju malowniczej
łąki.

Kiedy miejsce takie znajdzie, a
zasobność portfela pozwoli – rozpoczyna inwestycję. Podwyższa
teren gruzem, żeby fundamenty nie podmakały. Posiadłość grodzi płotem
na solidnej betonowej podmurówce, stanowiącej barierę nie do
pokonania dla żab, kretów i innych drobnych żyjątek. Na
działkę muszą dojechać ciężkie maszyny – trzeba więc utwardzić
drogę. Miejsce staje się już mniej śliczne, ale jeszcze nie na tyle,
żeby za płotem nie osiedlił się sąsiad, któremu już o tyle
łatwiej, że ma przygotowany dojazd i bliżej podciągnięte media.

Władze gminy chętnie dążą do zmian
planu zagospodarowania, oczywiście w jednym kierunku –
przekształcenia „nieużytków” i terenów
rolnych pod inwestycje budowlane. Wszak to postęp, ucywilizowanie i
dopływ podatków.

Wkrótce jednak to ładne miejsce
staje się osiedlem ogrodzonych częstokołami warowni. Nikt już tu nie
czuje się swobodnie, bo jednemu przeszkadza dym z grila sąsiada, a
innemu liście, spadające przez płot do wypielęgnowanego basenu. Kto
dziś pamięta, że Zielonka i Ząbki to były „miasta-ogrody”,
gdzie podwyższone normy ekologiczne nie pozwalały na rozdrabnianie
działek. Mało kto uwierzy, że miastem-ogrodem były warszawskie
Jelonki, dzisiaj dzielnica wysokościowców z wielkiej płyty.
Świadczą o tym tylko tabliczki z numerami na najstarszych domach.

Już w drugim czy trzecim pokoleniu
budynek trzeba było poszerzyć, potem zamurować przejście i
zalegalizować samowolę budowlaną. Szwagier pokłócił się z
zięciem, oddzielił płotem itd. Jeśli zasobność portfela na to pozwoli
– wsiadają więc w samochód i zaczynają poszukiwać
kolejnego ładnego miejsca na osiedlenie się. Najbardziej
przedsiębiorczy, umęczeni komarami i korkami na drodze do pracy,
przenoszą się do wygodnych apartamentowców

z podziemnym garażem, monitoringiem i
fotokomórkami. Ale to już całkiem inna historia.