Wołominiak wilkiem morskim

Cześć! Nazywam się Jan Kieś. Jestem wołominiakiem i od kilku dni załogantem żaglowca Fryderyk Chopin. Na pokładzie statku spędzę jeszcze prawie dwa miesiące. Na łamach ?Życia Powiatu? zrelacjonuję, jak żyje się młodzieżowej załodze drugiego co do wielkości żaglowca pływającego pod polską banderą.9 września. Przez trap wszedłem na pokład żaglowca. Ja, typowy szczur lądowy. Denerwuję się. Czy dam radę? Jacy ludzie ze mną popłyną? Czy nie złamie mnie choroba morska? Czy wytrzymam dwa miesiące ciężkiej pracy, sam z dala od domu? Jeszcze kilka dni szkolenia i wypływamy.
Już wkrótce okazuje się, że nie mam się czego obawiać. Wraz ze mną w kierunku cieśnin duńskich wyruszyło 18 koleżanek i kolegów, siedmiu nauczycieli (wraz z nimi tworzymy pełnoprawną Niebieską Szkołę) oraz ośmiu członków zawodowej załogi – wliczając kucharza, lekarza i kapitana. Na statku codziennie odbywają się regularne lekcje – moja klasa składa się z trzech osób. Po lekcjach, zamiast grać na komputerze, ciężko pracujemy. W dzień i w nocy. Jak na prawdziwych marynarzy przystało.
Jesteśmy na wysokości przylądka Skagen. Mały Bełt dawno za nami. Środek nocy. W końcu znalazłem się w koi. Nagle budzi mnie głośny dzwonek, dwoma długimi sygnałami. Sekundę później słychać w głośniku: ?Alarm, do żagli, cała załoga na pokład?. To właśnie zmora załogantów: Brainshaker. Jest to duży dzwonek, którego przeraźliwy dźwięk poprzedza wszelkie alarmy i komunikaty. Życie na statku to dość specyficzna sprawa. Gdy słyszysz taki komunikat, musisz wstać i iść na pokład. Taki alarm może zabrzmieć o każdej godzinie. Jedynym usprawiedliwieniem niestawienia się na alarm jest zwolnienie lekarskie lub wachta kambuzowa. Alarmy regulują życie na statku, jest alarm na pobudkę i podniesienie bandery, jest alarm do stawienia się na pokład, jest alarm do żagli.
Wróćmy jednak do żagli. Praca przy nich jest dokładnie zorganizowana. Każda wachta ma swój rejon, gdzie zajmuje się olinowaniem. Pierwsza wachta zajmuje się linami na dziobie, druga na śródokręciu, a trzecia na rufie. Ja znajduję się w trzeciej – najbardziej uniwersalnej,  bo na rufie znajduję się jedynie 6 lin od żagli (brasy grotmarsla dolnego i brasy oraz szoty grota), więc jesteśmy wysyłani do pomocy w innych rejonach. W efekcie biegamy z miejsca na miejsce, wybierając to jedną linę, to pomagając dociągnąć drugą. Kolejną atrakcją związaną z żaglami jest wchodzenie na reje. Nasz statek ma po sześć poziomów. Każdy z załogantów musi wejść tam przynajmniej raz. Po co? Najczęściej, by sklarować żagiel – przywiązać go linami do rei. Ostatnia reja znajduje się ok. 37 metrów nad ziemią, czyli na wysokości 17. piętra. Widok jest stamtąd nieziemski.
Nieodłączną częścią podróży morskich jest choroba morska. Większość załogantów musi podczas rejsu od czasu do czasu pomodlić się do Neptuna. Jednak każdy mądry marynarz wie, że po kilku dniach i złożeniu paru ?ofiar?, problem znika. Piszę o tym, ponieważ wbrew pozorom jest to dość wymagający test spójności załogi. Zawsze powinieneś zwracać uwagę na swoich chorujących kolegów, zapytać się czy coś im przynieść, zrobić herbatę, itp. Pomaga to znacznie w przezwyciężeniu choroby. Dlaczego? Kiedy ktoś zaczyna odczuwać ?zew Neptuna?, inne osoby też zaczynają się czuć gorzej. Kluczową rzeczą jest nie dać się złamać, ponieważ nigdy nie skończymy chorować. Jest więc ważne zachowanie dobrej atmosfery, ponieważ w grupie zawsze jest łatwiej przezwyciężyć problem.
Jest niedziela 15 września. Wiatr 8 B. Wszyscy chorujemy. Lekcje odwołane.
Poranek 16 września. Wyruszyliśmy ze Szczecina. Opłynięcie Danii zajęło nam zaledwie pięć dni. Przed dziobem majaczą kontury niemieckiej wyspy Helgoland. To będzie nasz pierwszy port, do którego zawiniemy.

Jan Kieś

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.