Ładomirscy na końcu świata

Grażyna i Marek Ładomirscy, wołomińscy podróżnicy, są już w drodze! Na szczęście nie musimy czekać na ich relacje z podróży po powrocie, bo dwa lata to jednak trochę za długo…

28 października 2013

Wylądowaliśmy w Istambule. To niesamowite miejsce gdzie spotyka się wschód z zachodem. Tutejsze lotnisko dzięki działaniu narodowego tureckiego przewoźnika stało się miejscem tranzytu pomiędzy Europą Afryką i Azją. Na korytarzach można spotkać zorganizowane wycieczki Japończyków w nieodłącznych kapelusikach i maseczkach, tradycyjnych białych Europejczyków, kolorową wycieczkę z Kazachstanu i tajemnicze kobiety bliskiego wschodu. Kolory skóry od białej, norweskiej, nieskalanej słońcem do koloru hebanu.

30 października 2013

Po wielu godzinach wylądowaliśmy na Ziemi Ognistej. Przywitała nas wiosna w wydaniu Południa – góry piękne, ale zaśnieżone. Odprawa w Buenos Aires przekroczyła moje oczekiwania: przed rentgenem szybko rower rozkręcałem, aby po skanowaniu z powrotem go złożyć, bo skaner nie był w stanie przyjąć go w całości i groziła wysyłka kargo.

grazyna_ladomirska

31 października 2013

Poranek na końcu świata przywitał nas słoneczkiem. Choć ciągle żyjemy w czasie europejskim to wstawało się całkiem rześko. Miasteczko ma swój urok: kilkaset domów położonych w zatoce wśród ośnieżonych szczytów. Nawet w pobliskiej zatoce kapitan zaparkował i poszedł na piwo jakieś 20 lat temu, co widać po stanie osiadłego na mieliźnie kutra. Ludzie bardzo pomocni i tolerancyjni, starają się jak mogą zrozumieć nasz hiszpański. Uzupełnialiśmy zapasy – nawet zakup pół litra benzyny na stacji benzynowej spotkał się ze zrozumieniem.

2 listopada 2013

Brak doświadczenia i nadmierna fantazja dają straszne wyniki – bez doświadczenia i zaprawy zafundowaliśmy sobie traumatyczne przeżycie… Sam wyjazd z Ushuiaia był straszny, bo połączenie 20 kilowych rowerów z 30 kilogramami bagażu i kondycją pracownika biurowego dało straszne połączenie. Wyjazd z miasta połączony jest z pokonaniem dwóch przełęczy ? pierwsza na ok 300 m, druga ponad 400 m, a start jest z poziomu morza, więc drugi już dzień z kolei kończymy ledwie żywi. Ciągły ból mięśni rekompensują wspaniałe widoki gór z ośnieżonymi szczytami i budzącej się z zimowego snu zieleni. Ptaki śpiewają nieprzerwanie, wiosna szaleje na całego. Większość kierowców widząc naszą mozolną wspinaczkę pozdrawia nas machając lub dając sygnał klaksonem, mijani policjanci na posterunkach wymieniają z nami życzliwe uśmiechy. Już drugi dzień z kolei nabywamy doświadczenie w pakowaniu i w biwakowym życiu. Każdy nowy nocleg przynosi nowe rozwiązania i zmiany w ułożeniu bagażu.

Postanowiliśmy wysłać nasze plecaki do miasta Mendoza. Zadzwoniliśmy do hostelu, do którego chcieliśmy wysłać paczki i… odebrała Pani, która po krótkiej rozmowie spytała czy mówię po polsku. Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu moją rozmówczynią okazała się Polka!

4 listopada 2013

Jedno co się potwierdziło to to, jak silne są tu wiatry. Jadąc rowerem ze sporej górki trzeba pedałować, aby jechać! Po raz pierwszy jadąc rowerem pod sporą górkę nie musiałem pedałować, wystarczyło halsować, a rower i 40 kilowy bagaż sam jechał. Z powodu zmęczenia zanocowaliśmy przy drodze. Kiedy kładliśmy się spać było zielono. Poranek powitał nas śniegiem, który pokrył namiot i okolice. Udało nam się domyć śniegiem naczynia!

Marek Ładomirski