Tak blisko, a jednak coraz dalej…

Dzień jak co dzień ? tak samo dobry na poranne spotkanie jak każdy inny. Dzwoniący budzik, poranna kawa, lekkie śniadanie i około szóstej trzydzieści siedzę już w swoim aucie. Zapowiada się piękna pogoda bo słońce przygrzewa od samego rana. Trochę ciepło w tym moim autku, ale nic to.

Po drodze zabieram znajomego, który też podąża do stolicy (mamy taki zwyczaj, że podwozimy się do Warszawy). A wiec ruszamy ? czarną nieco wyboistą 634 w kierunku stolicy. Mamy nadzieję, że tak wczesny start pozwoli dojechać na umówioną godzinę (około ósmej). Mamy zatem około dziewięćdziesięciu minut na obserwację, kontemplację i konwersację.

bielawski

W miarę sprawnie wyjeżdżamy z Wołomina. Mijamy miejsce gdzie kiedyś stał czołg. Jakoś idzie choć coraz wolniej przemieszczamy się do przodu. Nasza 634 coraz bardziej gęstnieje. Dojeżdżamy do Zielonki ? pierwsze światła. Stoimy. Powoli tworzy się korek. Czas płynie a my zawieszeni pomiędzy domem a stolicą zaczynamy dzielić się wrażeniami o tym jak to inni jeżdżą źle a my dobrze ;) czyli potocznie zwana ?głupakwa?. Ale w sąsiednich autach chyba nie jest inaczej…

Zdenerwowana mina, nerwowe stukanie w klawiaturę telefonu lub totalne znudzenie to standard. Po chwili toczymy się kilka metrów i kilka dziur dalej znowu stoimy. Temperatura silnika wzrasta. Mija nas motocyklista rycząc wydechem w otwarte okno i przebija się między autami porykując w oddali. Niektórzy kierowcy ustępują mu drogi inni udają, że go nie widzą. Muszę przyznać, że sam najpierw go usłyszałem dopiero potem zauważyłem, gdy przemykał obok mojego auta.

Kilkadziesiąt dziur dalej i kilka piosenek później zaczyna się rondo w Zielonce i skręt w ulicę Żołnierską ? jedziemy już blisko godzinę. Początek odcinka dziurawy jak ser szwajcarski, koncert klaksonów, każdy nerwowo chce pędzić do przodu ale zjazd z ronda wymaga trochę ekwilibrystyki samochodowej aby się wzajemnie nie poobijać. Nie ma się co dziwić ósma coraz bliżej a wielu z tych ?zawieszonych? próbuje przecież dotrzeć do pracy, szkoły, na uczelnię. A tu jak w zaklętym kręgu ? przyspieszyć się nie udaje… W sąsiednich pojazdach coraz częstszy obrazek to nerwowy pasażer bądź kierowca z telefonem przy uchu. Ale są też tacy, którzy chyba już przywykli do tej sytuacji i wydawać by się mogło, że są totalnie zrelaksowani i tak wiedzą, że się spóźnią. Od czasu do czasu widać, że człowiek w sąsiednim autku jest już na skraju wyczerpania nerwowego.

Słońce przygrzewa a klimatyzacja jak na złość nie działa. Wszystkie okna pootwierane, niewiele to jednak daje. W sąsiednich autach podobnie. Tylko te nowsze huczą wiatrakami od klimatyzacji… W żółwim tempie mijamy wiadukt i powoli wreszcie docieramy do skrętu w ulicę Marsa. W planie mamy dotarcie na most Siekierkowski i dalej na ulicę Bobrowiecką na zaplanowane spotkanie. Odcinek skrętu w Marsa to niekończący się od dawna remont. Sam już nie pamiętam czasów, kiedy dało się tam normalnie przejechać. Tymczasem jednak ciągle stoimy w gigantycznym korku do tego magicznego skrętu. Ruch coraz częściej spowalniają różnej maści cwaniaczkowie, którzy udają, że się zagapili lub chcą przynajmniej przyspieszyć swój skręt. To skutkuje spowalnianiem nas ? grzecznych ? wśród których ciągle zdarza się miłosierny samarytanin lub ktoś kto sam nie zdąży w porę ruszyć i stworzy miejsce na wjazd bardziej bystrym. Z każdą minutą widać większe emocje ? wszak godzina ?zero? coraz bliżej.

Większość jedzie na przysłowiowym ?zderzaku? by nikt się nie wpakował. Cwaniacy czekając na swoją kolej i wjazd w kolejkę blokują prawy środkowy pas skutkiem czego stoją dwa pasy. Wreszcie ? udało się skręcić, ale trzeba było wykonać slalom nie między dziurami ale wyrwami i fragmentami asfaltu. Zawieszenie jęczy, autem rzuca aż sam się zastanawiam i dziwię, że ciągle jakoś jedzie. Kolega na fotelu po prawej, oparty o szybę, uciął sobie drzemkę.

Wreszcie ? jesteśmy na moście. Trochę drgnęło i jedzie się dość żwawo choć gęsto od samochodów. Ludzie w autach obok jakby odetchnęli, poweseleli. Zjazd z mostu potem skręt w prawo w Bethovena i dalej w prawo w Bobrowiecką. Tam też pewnie trochę postoimy. Faktycznie ? sytuacja podobna do tej przy skręcie na Marsa. Część ludzi stoi grzecznie w kolejce. Cwaniaki z lewego pasa liczą na to, że ktoś ich wpuści lub się spóźni ze startem i zrobi miejsce. Szybki rzut oka na około pojazdu. Korek na Wilanów, korek na Czerniakowskiej w obie strony. Nadzieja w oczach ludzi ? może jednak zdążą…

Do skrętu, który mnie interesuje ruch porusza się w miarę płynnie, tylko światła wstrzymują. Kolega zsuwa się po szybie zostawiając smugę kremu na tafli szkła, która finezyjnie załamuje światło. Zawija się fantazyjnie na fotelu i zaczyna pochrapywać. Po dłuższym czasie docieramy do świateł, szybki start i kolejny korek do skrętu. Już blisko. 15 minut później docieramy pod biuro na Bobrowieckiej i zaczyna się poszukiwanie miejsca do zaparkowania. Jest ósma piętnaście. Czyli nie tak źle. Akademicki kwadrans spóźnienia zaledwie…

Po takiej jeździe w zasadzie powinniśmy mieć godzinę by dojść do siebie lub chociaż dodatkowe dwadzieścia minut na prysznic. Tymczasem trzeba jeszcze za kilka godzin wrócić do domu i przeżyć tę podróż raz jeszcze. Chyba za tydzień wybiorę się do stolicy pociągiem…

Maciej Bielawski